Przypomniała mi się ta historia, gdy opublikowano opinie kilku polityków PO na temat wiceministra sprawiedliwości Michała Królikowskiego. Stwierdzili oni, że Królikowski nie powinien być urzędnikiem rządowym ze względu na swoją działalność „poza godzinami pracy". A publicyści basowali: „nie tylko jego działania, lecz także kierunek myślenia powinien być zgodny z polityką rządu".
W godzinach pracy wiceminister Królikowski jest cenionym fachowcem, współautorem m.in. pakietu ustaw deregulacyjnych. W przeszłości był dyrektorem Biura Analiz Sejmowych w Kancelarii Sejmu, obecnie jest podsekretarzem stanu w resorcie sprawiedliwości. Pracuje jako profesor na wydziale prawa Uniwersytetu Warszawskiego, a za kompetencję zbiera pochwały nawet od osób tak mu ideowo dalekich jak były minister Zbigniew Ćwiąkalski.
A poza godzinami pracy? Jest katolikiem, oblatem benedyktyńskim, związanym z Opus Dei. Co gorsza, nie tylko przyznaje się do religijności, ale jeszcze miał czelność opublikować wywiad rzekę z abp. Henrykiem Hoserem. Co natychmiast stało się przyczyną oskarżenia rządowego urzędnika o fundamentalizm.
Czytałem tę książkę, jej fragment opublikowaliśmy w „Plusie Minusie". Z religijnym fundamentalizmem poglądy wiceministra (a także jego rozmówcy) nie mają nic wspólnego – to sam mainstream wiary katolickiej, rozumianej tak jak nakazuje Kościół, a przyjmują miliony wiernych.
Jeśli w rządzie rzeczywiście nie ma miejsca dla katolika, który nie ukrywa swojej wiary, powinniśmy bić na alarm. Bo żądania posłów PO i niektórych publicystów brzmią bardziej radykalnie niż meksykańskie prawo antyklerykalne. Już nie wystarczy, że Królikowski jest katolikiem „poza godzinami pracy", ale także w prywatnym życiu ma prezentować „kierunek myślenia" zgodny z polityką rządu. A owa polityka – jak rozumiem – powinna polegać na usuwaniu wierzących poza obszar życia publicznego.