Największą nowością jest tu jednak branie pod uwagę przez władze samorządowe zdania młodszych wyborców. W wielu miejscach do głosu dopuszczane są nawet 16-latki. Jeszcze dalej chcą iść władze stolicy. W konsultacjach będą brane pod uwagę głosy nawet dzieci młodszych – za zgodą rodziców. Miejscy urzędnicy tłumaczą, że skoro inwestycje dotyczą wszystkich mieszkańców, wiele z nich dotyczy szczególnie osób młodych, to warto również ich spytać o zdanie.
Nie ma lepszej szkoły demokracji niż właśnie partycypacja – uczestniczenie w podejmowaniu decyzji na najniższym poziomie. Jeśli o jakiejś inwestycji zdecydują sami mieszkańcy, trudno niezadowolenie zrzucić na urzędników lub polityków. Skoro sami podejmujemy decyzję, czujemy się bardziej odpowiedzialni za społeczność lokalną.
Po ćwierć wieku trwania polskiej wolności kolejne sondaże wskazują coraz większe zobojętnienie Polaków na sprawy publiczne. Frekwencja w kolejnych wyborach pozostawia sporo do życzenia. Partycypacja wydaje się więc dobrym lekarstwem na bierność obywateli.
Ale jest coś jeszcze. Kilka tygodni temu partia Jarosława Gowina zgłosiła pomysł głosowania rodzinnego – przyznania rodzicom prawa głosu za ich dzieci. Argumentacja była prosta – jeśli społeczeństwo się starzeje, to należy rodziny wyposażyć w dodatkową siłę. Skoro decyzje polityków mają długofalowe konsekwencje, zapłacą więc za nie w przyszłości obywatele, którzy dziś są w przedszko- lu lub podstawówce. Pomysł Gowina szybko został wyśmiany przez polityczną konkurencję (w tym Donalda Tuska) i część komentatorów. Widać jednak wyraźnie, że władze polskich miast, z władzami rządzonej przez Hannę Gronkiewicz-Waltz ?(a więc zastępczyni Tuska ?w PO) stolicy na czele, idą podobną drogą.
Bo problem demografii czy zniechęcenia do polityki to nie kaprysy nowo powstałej partii, ale sprawy, które powinny leżeć w interesie wszystkich sił politycznych.