Jak ujawniliśmy w „Rz" szef ABW płk Dariusz Łuczak skierował swe zażalenie do Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie. W dokumencie tym po raz pierwszy stwierdza wprost, że w raporcie z likwidacji WSI znalazły się „tajne" oraz „ściśle tajne" informacje o pracownikach, współpracownikach oraz działaniach operacyjnych ABW.  Chodzi np. o informacje dotyczące śledztw korupcyjnych, a także operacji kontrwywiadowczych w strategicznych spółkach skarbu państwa. Za ich ujawnienie grozi od 3 miesięcy aż do 5 lat więzienia.

Łuczak złożył zażalenie, bo prokuratura w grudniu umorzyła śledztwo sprawie działań Macierewicza podczas likwidacji WSI. Umorzenie śledztwa ze względu na to, że Macierewicz nie był funkcjonariuszem państwowym, zaś raport z likwidacji WSI nie był dokumentem było zagrywką proceduralną ze strony prokuratury. Zresztą wśród prokuratorów nie było w tej sprawie zgody — o czym pisaliśmy w „Rzeczpospolitej". Dyrektywy w tej sprawie przyszły do prowadzących śledztwo z wierchuszki Prokuratury Generalnej. Rację ma jednak szef ABW wytykając prokuraturze, że dywagacje te nie mają sensu, bo gdyby nawet Macierewicz był funkcjonariuszem, zaś raport — dokumentem państwowym, to urzędnicze przestępstwo „przekroczenia uprawnień lub niedopełnienia obowiązków" (art 231 par 1) przedawniło się dwa lata temu.

ABW domaga się się ukarania Macierewicza z innego paragrafu — za ujawnienie tajemnic państwowych (art 265 par 1). A ten czyn przedawnia się dopiero w lutym 2017 r.

Decyzja jest teraz w rękach sądu. Jeśli odrzuci wniosek ABW — Macierewicz zostanie całkowicie oczyszczony z zarzutów. Jeśli jednak nakaże wznowić śledztwo, to prokuratura wreszcie będzie musiała  odpowiedzieć na kluczowe pytanie: czy przy publikacji raportu z likwidacji WSI doszło do złamania prawa czy też nie. Do tej pory prokuratorzy, zwłaszcza z szefostwa Prokuratury Generalnej, z powodzeniem stosowali w tej kwestii sztukę uników.