Przypomnijmy, bluźniercze widowisko nie zostało pokazane z powodu protestów środowisk katolickich ?– organizatorzy imprezy teatralnej obawiali się zamieszek, więc zrezygnowali z prowokacyjnych działań.
Żakowski przy okazji ujawnił, jakie są dla niego priorytety szefa MSW. Oto stosowny cytat: „Panie ministrze, jeżeli jestem w stanie panu wybaczyć wszystkie rozmowy podsłuchane nielegalnie w różnych warszawskich restauracjach, z całą pewnością nie jestem w stanie wybaczyć tej indolencji, zgody na to, by bandyci terroryzowali twórców i konsumentów kultury".
Kupczenie ustawą w zamian za dymisję niewygodnego polityka to dla publicysty drobiazg. Znacznie ważniejszą sprawą jest w oczach Żakowskiego stracona przez wyzwolonych artystów okazja do podrażnienia ciemnogrodu i widmo różańcowej krucjaty interpretowanej jako akt bandytyzmu.
A przecież – jak słusznie zauważył w swoim poniedziałkowym felietonie w „Rzeczpospolitej" Tomasz Terlikowski – ktoś, kto atakuje czyjeś świętości, musi się liczyć z gwałtownymi reakcjami. I chyba głównie na taki odzew liczy. W tym sensie antagoniści spektaklu okazali się sprzymierzeńcami jego twórców. Poza tym co to za odwaga artystyczna, która przed gniewem moherów musi się kryć za kordonem policyjnym?
Jednak to nie sama troska Żakowskiego o prawa bluźnierców jest kuriozalna. Tok myślenia publicysty wyraźnie odzwierciedla stosunek pewnej części elity naszego kraju do tego, czym jest dobro wspólne.