Zdążyliśmy się już przyzwyczaić do wizerunku białoruskiego przywódcy jako dyktatora, który wciąż rządzi, ponieważ fałszuje wybory i brutalnie rozprawia się z opozycjonistami. Tyle że to tylko jedna strona medalu.
Jest i druga – Łukaszenko realnie zdobył poparcie znaczącej części białoruskiego społeczeństwa. Głównie dlatego, że stał się gwarantem dość stabilnej sytuacji kraju, co w stających powoli na nogi byłych republikach sowieckich okazało się istotnym czynnikiem. Oficjalne dane mówią o regularnie wypłacanych, w dodatku stale rosnących, pensjach, niskich czynszach, taniej komunikacji miejskiej i braku bezrobocia. W rzeczywistości z pewnością nie jest tak różowo, jednak model socjalny, z którym w tym przypadku mamy do czynienia, wielu nieświadomym jego kosztów Białorusinom odpowiada.
Tak więc Łukaszenko poszedł inną drogą niż politycy rosyjscy i ukraińscy. Nie zbudował oligarchicznego kapitalizmu z drastycznymi kontrastami społecznymi. W dodatku, mimo formalnej przynależności do struktur politycznych i gospodarczych wiążących Białoruś z Rosją, usiłował przez minione dwie dekady lawirować między Wschodem a Zachodem, a więc de facto – zachować suwerenność. I być może granie w różnych sytuacjach Kremlowi na nosie to najcenniejsza umiejętność Łukaszenki.
Dla Zachodu – a zwłaszcza dla Polski – mniejsze i większe zatargi Białorusi z Rosją mogły być szansą, aby ugrać coś w polityce wschodniej. Szkoda, ?że nasza dyplomacja tej szansy nie była w stanie wykorzystać.