Państwowa Komisja Wyborcza prawdopodobnie nie jest już w stanie zorganizować wyborów pozbawionych elementów chaosu i wprowadzających opinię publiczną w konsternację i osłupienie. A przypomnę, że Polacy potraktowali wybory samorządowe nad wyraz poważnie, głosowała przecież blisko połowa uprawnionych.
Wyjściem z tej sytuacji byłoby złożenie dymisji przez członków PKW i odbudowa tego ciała jako sprawnie działającego organu państwa. Członkowie Komisji odpierają zarzuty, mówiąc o niedofinansowaniu i procedurach, które uniemożliwiły sprawny zakup oraz odpowiednie przetestowanie systemu informatycznego. Jeśli zatem mieli poczucie, że ich instytucja olbrzymiego zaufania społecznego nie może z wyżej wymienionych powodów spełniać swoich zadań, to po co w niej tkwili? Gdzie tu odpowiedzialność? Dlaczego, mając świadomość tych trudności, od razu, wyjaśniając wyborcom przyczyny, nie zarządzili ręcznego liczenia głosów?
A skutki obecnego chaosu mogą sięgać daleko. Już pomijam fakt, co będzie się działo, jeśli wyniki wyborów obliczone w końcu przez trefny system informatyczny okażą się mocno różne od sondaży. Ale ten blamaż w ogóle podważa zaufanie do bardziej wyrafinowanych sposobów głosowania niż kartka wrzucana do urny.
Już sama myśl o głosowaniu przez internet może teraz wywołać dreszcz grozy. Jednak już od najbliższych wyborów zgodnie ze znowelizowanymi przepisami może się u nas upowszechnić głosowanie korespondencyjne. To będzie kolejne wielkie wyzwanie dla PKW. Wyzwanie, z którym również po raz kolejny może sobie nie poradzić. Przynajmniej w tym składzie.