Ewangelia zaś jasno stanowi, wbrew temu, co opowiada niemiecki hierarcha, że opuszczenie żony i wzięcie sobie nowej, a także poślubienie rozwiedzionej jest cudzołóstwem, cudzołóstwo jest zaś grzechem ciężkim. Czas jaki upłynął od momentu porzucenia żony/męża i wzięcia sobie nowej/nowego nie gra tu roli. Cudzołóstwo, choćby nie wiem, jak często powtarzane pozostaje cudzołóstwem.

Oczywiście, jak każdy grzech, także i ten może zostać odpuszczony, pod zupełnie zwyczajnymi warunkami, czyli żalu za grzechy i postanowienia poprawy. Tyle, że osoby rozwiedzione w nowym związku, jeśli nie rozstaną się (co w przypadku, gdy mają dzieci jest rozwiązaniem złym, w czym zresztą zgadzam się z kard. Kasperem) albo nie zdecydują się na życie w czystości (co przyznajmy nie jest proste, gdy żyje się pod jednym dachem z osobą innej płci) w istocie nie postanawiają poprawy (nawet jeśli żałują za grzech), a to oznacza, że rozgrzeszenia otrzymać nie mogą, a przystąpienie przez nich do Eucharystii mogłoby się okazać świętokradztwem. Takie zasady już zresztą działają, i naprawdę nie trzeba nic zmieniać, żeby pokutujący, żałujący za grzechy i postanawiający poprawę rozwodnicy w nowych związkach mogli przystępować do Komunii. Tyle można zrobić, ale każdy krok dalej byłby, w istocie, porzuceniem Ewangelii, prawdy o nierozerwalności małżeństwa i uznawania cudzołóstwa za grzech.

Kardynałowi Kasperowi jednak, choć akurat w „Plusie Minusie" unika powiedzenia tego wprost, wcale nie o to chodzi. On chce, by rozwodnicy w nowych związkach, i to bez potrzeby zmieniania swojego życia, mogli nie tylko spokojnie grzeszyć, ale też później przystępować do Komunii Świętej. Praktyka tego typu jest już powszechna w Niemczech, a teraz kardynał chce ją spopularyzować i uznać za poprawną w całym Kościele. Kłopot polega tylko na tym, że jest to całkowicie niezgodne z Ewangelią i postawą Jezusa Chrystusa. Zbawiciel zawsze przebaczał, ale jednocześnie podkreślał: idź i nie grzesz więcej. Kardynał Kasper buduje pseudoewangelię, w której grzesznikowi mówi się „idź i grzesz, ile dusza zapragnie, a później do Komunii". Niewiele ma to wspólnego z chrześcijańskim pojęciem miłosierdzia, a jest raczej prowadzeniem ludzi do potępienia niż do zbawienia. A do tego jest to istotny krok na drodze niszczenia świadectwa ostatniej instytucji, która ma odwagę przypominać, że małżeństwo jest nierozerwalne.

Trudności tej wcale nie rozwiązuje przy tym uznanie, że chodzi o postawę duszpasterską a nie nauczanie doktrynalne. Podział ten jest bowiem absurdalny. Duszpasterstwo (jeśli ma być rzeczywiście posługą pasterza, a nie chwalącego każdy grzech coacha) jeśli ma mieć sens to musi opierać się na prawdzie, której wyrazem jest doktryna. Jeśli więc ta, idąc wprost za nauczaniem Jezusa Chrystusa, głosi, że małżeństwo jest nierozerwalne, a akt seksualny poza nim jest grzechem, to duszpasterstwo nie może przyjmować innych rozstrzygnięć. Odmienne podejście oznaczałoby, ni mniej ni więcej, tylko tyle, że istnieją dwie, sprzeczne ze sobą prawdy. A to herezja, z którą Kościół poradził sobie już bardzo dawno temu.

Autor jest redaktorem naczelnym telewizji Republika