Jest na tyle brutalny wobec islamistów na własnym terenie, że może mu się powieść i w sąsiednim kraju. Zachód odetchnąłby z ulgą, gdyby to najważniejszy kraj arabski zajął się tym problemem.
Gdy pojawiła się przerażająca wiadomość, że terroryści z libijskiej gałęzi „Państwa Islamskiego" zorganizowali w typowym dla tej organizacji stylu egzekucję 21 Koptów, egipskich chrześcijan, od razu pomyślałem, że Abdel Fatah as-Sisi, były szef Najwyższej Rady Sił Zbrojnych i marszałek polny, im tego nie daruje. Zanim wysłał samoloty, by zbombardowały pozycje dżihadystów w Libii, skontaktowałem się z moim ulubionym politologiem prof. Saidem Sadekiem z Uniwersytetu Amerykańskiego w Kairze i zapytałem: Jak będzie wyglądał odwet?
Odpowiedział: będą naloty, a potem wspólna interwencja (pewnie też głównie powietrzna) z Włochami i Francuzami.
Said Sadek nigdy mnie nie zawiódł, jeżeli chodzi o odczytywanie intencji egipskich władz, tych, które w lipcu 2013 roku obaliły prezydenta Mohameda Mursiego z Bractwa Muzułmańskiego. Tym razem stwierdził, że dbanie o bezpieczeństwo kraju nie ogranicza się przecież do działania w jego granicach, a wymordowanie jego obywateli na obcym terytorium zmusza do wyjścia poza te granice.
Teraz czytam, że As-Sisi rozmawiał przez telefon z prezydentem Francji i premierem Włoch o wspólnych działaniach - tak jak przewidział mój znajomy politolog z Kairu.