Niestety, środowe wystąpienie premier Ewy Kopacz skierowane było głównie do Platformy Obywatelskiej. Przepraszając wyborców PO za zawód, jakim była afera taśmowa, szefowa rządu pokazała, że zależy jej głównie na losach jej partii. Przemeblowała gabinet głównie po to, by ratować wiarygodność swego ugrupowania. Marszałek Sejmu Radosław Sikorski również nie pozostawił złudzeń, deklarując, że zrezygnuje z funkcji w trosce o dobro Platformy. Mówił wprost, że interes partii jest ważniejszy niż jego osobiste ambicje. O dobru Polski ani słowa.
Brak reakcji ze strony wciąż urzędującego prezydenta też jest sporym rozczarowaniem. Choć dochodzi do politycznego trzęsienia ziemi, lecą głowy ministrów, a w internecie krążą tysiące stron dokumentów z jednego z najważniejszych śledztw, jakie prowadzi prokuratura, Bronisław Komorowski sprawia wrażenie, jakby wciąż miał pretensje do Polaków, że nie wygrał wyborów.
W dziurę, którą wywołała absencja Komorowskiego, wszedł prezydent elekt. Choć tuż po wyborach Andrzej Duda zrzekł się członkostwa w PiS, jego wystąpienie brzmiało raczej jak przemówienie lidera partii opozycyjnej niż prezydenta wszystkich Polaków. Skupił się w nim głównie na krytyce rządu i Platformy. Słowa o wyczerpaniu się kredytu zaufania do PO, aferach i kompromitacji Polski na arenie międzynarodowej w ustach prezydenta elekta brzmią jak zaproszenie do politycznego konfliktu. Dlatego wystąpienie Dudy wyglądało na element kampanii wyborczej PiS przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi. Tak samo zresztą jak słowa Kopacz i Sikorskiego były częścią kampanii PO.
Szkoda, bo sytuacja jest zbyt poważna, by najważniejsze osoby w państwie zajmowały się wyłącznie swoimi partiami.