Tuzy Sojuszu, zazwyczaj kopiące pod sobą dołki, tym razem były wyjątkowo zgodne, odsądzając nas od czci i wiary.
Potem były koszmarne dla SLD wybory prezydenckie, najgorsze w jego historii. I pojawiły się dziesiątki innych sondaży, które pokazały, że być może rzeczywiście zbliża się historyczna chwila. Środowisko, które najpierw rządziło Polską przez 45 lat, a potem – po przemianach – współtworzyło kilka kolejnych rządów i obsadziło na dwie kadencje fotel prezydenta, na naszych oczach może zejść ze sceny politycznej.
Oczywiście do sondaży należy podchodzić ostrożnie, czego przykładem były niedawne wybory prezydenckie. Ale co do jednego nie ma wątpliwości – SLD walczy o przetrwanie i nawet jeśli przeczołga się przez wyborczy próg 5-procentowego poparcia, to pozostanie formacją marginalną. Sojusz ma strukturalny problem – nie ma ani atrakcyjnej oferty politycznej, ani wiarygodnych liderów.
Na lewicy SLD właściwie już pożegnano, stąd kolejne nowe inicjatywy przedwyborcze – takie jak partia młodych intelektualistów Razem, Wolność i Równość lewicowo-liberalnej profesury czy Biało-Czerwoni byłego lidera Sojuszu Grzegorza Napieralskiego i byłego rzecznika Twojego Ruchu Andrzeja Rozenka.
Najbardziej zdeterminowani są Napieralski i Rozenek – a sondaż IBRiS dla „Rzeczpospolitej" pokazuje, że na starcie wypadają lepiej od partii Leszka Millera. Jeżdżą po kraju, przejmując ludzi z atroficznego SLD i agitując wśród wyborców. Do Sejmu zapewne nie wejdą, ale zrealizują swój inny, ważniejszy cel – odbierając kilka punktów Sojuszowi, przyczynią się do tego, że Miller i jego kompani nie wejdą do Sejmu.
Na lewicy wiara w sukces „zjednoczenia", czyli wspólnych list partii Millera i Palikota, jest ograniczona. Bardziej realny plan jest taki: trzeba przeczekać rządy PiS, odbudować się i wrócić w kolejnych wyborach, z nowymi pomysłami i twarzami.