Jest o czym dyskutować. Pytanie jednak, czy z otwarcia przez polski rząd nowego frontu, międzynarodowego i krajowego również, może wyniknąć coś pozytywnego, czy też skończy się na rozbudzeniu nastrojów antyniemieckich w Polsce i pogorszeniu stosunków z najważniejszym europejskim partnerem.
Zaczęło się pod koniec zeszłego tygodnia, gdy szef partii rządzącej Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla Radia Maryja zasugerował wystawienie wielomiliardowych rachunków Berlinowi. Berlin natychmiast odpowiedział (na łamach „Rzeczpospolitej"), że sprawa odszkodowań jest zamknięta. W mediach, tradycyjnych i w internecie, sprawa budzi jednak wielkie emocje i przy okazji staje się elementem wojny polsko-polskiej.
Oderwać się od emocji i wojny polsko-polskiej, tym bardziej w bitwie o Niemcy, nie jest łatwo. Ale spróbuję. Otóż kwestia odszkodowań ma kilka wymiarów. Moralny, prawno-finansowy i polityczny. Według Niemców wszystkie są martwe, załatwione, zamknięte. To jednak nie jest takie proste.
Po pierwsze, co właściwie znaczy: ostateczne rozliczenie moralne za zbrodnie Trzeciej Rzeszy? Trwają przecież jeszcze ostatnie procesy zbrodniarzy (niskich rangą, bo wielu wyższym rangą pozwolono, by spokojnie i dostatnio dożyli sędziwego wieku). A prezydent Niemiec Joachim Gauck mówił dwa lata temu (w odniesieniu do Grecji), że jego kraj, jako świadomy odpowiedzialności za spustoszenia, których dokonał w Europie, powinien być gotów do płacenia odszkodowań wojennych.
Po drugie to, czy Polska zrzekła się reparacji wojennych, a zwłaszcza czy uczyniła to suwerennie, jest przedmiotem sporu. Przynajmniej w zakresie prawno-finansowym. Niektórzy twierdzą, że nie ma odpowiednich dokumentów, inni podważają formalną stronę zrzeczenia się. Warto przypomnieć, że Niemcy aż prawie do końca XX w. uważały, że odszkodowania nie należą się robotnikom przymusowym. Dopóki kanclerzem był Helmut Kohl, a był nim długo, dopóty sprawa była zamknięta. Ale potem – pod naciskiem m.in. Polski, USA i organizacji żydowskich – się otworzyła. Niemcy zapłaciły.