Krzysztof Siewicz o zmianach w prawie autorskim

Czy proponowane przez rząd zmiany ?w prawie autorskim zmniejszą stan zagubienia i powszechnej dezorientacji „zwykłych ludzi" – zastanawia się ekspert Krzysztof Siewicz.

Aktualizacja: 08.10.2014 03:05 Publikacja: 08.10.2014 03:00

Krzysztof Siewicz

Krzysztof Siewicz

Foto: materiały prasowe

W jednym ze spotów wyborczych z 2010 r. Platforma Obywatelska („nie róbmy polityki...") prześmiewczo prezentuje prawo autorskie jako jeden z modelowych tematów, które nie interesują zwykłych ludzi (http://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=YTH3oKIuEuw#t=5).

Istotnie, prawem autorskim poważnie interesują się tylko specjaliści, a ogromna większość społeczeństwa ignoruje je tak jak różne anachroniczne lub nierealistyczne regulacje. Jedno z możliwych wyjaśnień kryje się w wynikach przeprowadzonych przez Centrum Cyfrowe badań „Prawo autorskie w czasach zmiany" (http://centrumcyfrowe.pl/projekty/prawo-autorskie-w-czasach-zmiany/): „znajdujemy się w stanie zagubienia i powszechnej dezorientacji". Ustalono w nich m.in., że wiele osób wyobraża sobie prawo autorskie mniej więcej jako całkowity zakaz korzystania z twórczości. Najwyraźniej wszechobecne notki „wszelkie prawa zastrzeżone" i medialne kampanie „nie kradnę – nie ściągam" zrobiły swoje. Jednocześnie widać, że tak restrykcyjnie pojmowane prawo autorskie jest w praktyce na każdym kroku łamane i w zasadzie nie może być inaczej. Rozsądny człowiek dochodzi zatem do wniosku, że zajmowanie się prawem autorskim to strata czasu.

Dla kogo to prawo?

Tymczasem resort kultury opublikował projekt nowelizacji ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Specjaliści zgodzą się zapewne, że projekt obejmuje kwestie istotne, a jednocześnie dość problematyczne – długość ochrony, korzystanie z utworów osieroconych, opłaty od działalności bibliotek, dozwolony użytek. Warto się zastanowić, czy ten projekt ma szansę zmniejszyć stan „zagubienia i powszechnej dezorientacji" i sprawić, że prawo autorskie będzie bardziej przystawać do realiów, w jakich obracają się „zwykli ludzie".

Wiele osób wyobraża sobie prawo autorskie jako całkowity zakaz korzystania z twórczości

Oczywiście w potocznym rozumieniu  „zwykłego człowieka" najbardziej dotyka kwestia legalności wymiany plików w internecie. Projekt tego jednak zupełnie nie dotyczy z dość prozaicznego powodu – przyjął zasadę minimalnej i bezpośredniej implementacji wybranych dyrektyw UE. Uregulowanie kwestii wymiany w internecie wymagałoby mniej szablonowego podejścia. Ale zwykli ludzie to nie tylko wymieniający się plikami indywidualni internauci. Istnieje wiele innych inicjatyw polegających na wyszukiwaniu i udostępnianiu dóbr kultury, które wchodzą w obszar przedstawionego przez MKiDN projektu. Na przykład z problemem utworów osieroconych spotykają się na co dzień cyfrowe biblioteki i repozytoria. Dozwolony użytek edukacyjny i naukowy budzi codziennie wątpliwości np. pracowników szkół i instytucji naukowych. Z kolei zakres dozwolonego cytowania nie jest wcale abstrakcyjnym tematem dla twórców korzystający z techniki remiksu, found footage itp. Czy przyjęcie projektu zmniejszy zdezorientowanie tych osób? Poszukajmy odpowiedzi na przykładzie propozycji przepisów dotyczących utworów osieroconych.

Jak przygarnąć sieroty

W ślad za odpowiednią dyrektywą UE przyjęto zasadę, że korzystanie z utworów osieroconych jest możliwe dopiero po starannym poszukiwaniu twórcy. Gdy uprawniony do utworu uznanego wcześniej za osierocony zostanie odnaleziony, projekt przyznaje mu prawo do stosownego wynagrodzenia. Będzie ono należne tylko wtedy, gdy korzystający uzyskiwał z tego tytułu przychody i ma być ustalane w wysokości uwzględniającej interes publiczny. Takie ogólne stwierdzenie nie wystarczy jednak zapewne wielu użytkownikom, którzy nie mogą ryzykować ponoszenia bliżej nieokreślonych kosztów w przyszłości.W praktyce zatem  będą oni zapewne sięgać do drugiego zaproponowanego w projekcie rozwiązania – zapłaty wynagrodzenia za pośrednictwem organizacji zbiorowego zarządzania. Zgodnie z projektem w takiej sytuacji uprawniony nie będzie mógł dochodzić roszczeń od użytkownika, jedynie od organizacji. Projekt zawiera również nieobecny w dyrektywie UE przepis wymuszający pośrednictwo OZZ w korzystaniu z utworów osieroconych na polach: publiczne wykonanie, wystawienie, wyświetlenie czy odtworzenie. W takim ujęciu pośrednictwo OZZ może stać się jedynym realnym rozwiązaniem.

Jeżeli żaden uprawniony się nie zgłosi, to po upływie trzech lat OZZ ma przekazywać 80 proc. otrzymanego wynagrodzenia na Fundusz Promocji Twórczości. Ponieważ mówimy o utworach osieroconych, których  twórcy mimo starannych przecież poszukiwań nie zostali ujawnieni, to zgłaszających się nie będzie pewnie wielu. W największym skrócie oznacza to, że państwo podzieli się z OZZ pieniędzmi pewnej kategorii twórców (przy czym projektowane 80 proc. na Fundusz to kwota dość optymistyczna, biorąc pod uwagę wysokość kosztów i prowizji OZZ, o które zgodnie z projektem zostanie ona pomniejszona). Pieniądze te mają trafiać na zbożny cel promocji twórczości, zasilą też statutowe cele OZZ. Nawet jednak mając tego świadomość, większość dociekliwych użytkowników zada sobie pytanie: skoro nie zostały wypłacone twórcom, którym rzekomo są należne, to po co w ogóle zostały pobrane?

Nie wszyscy mają kablówkę

Przekazywanie wynagrodzenia należnego twórcom komuś innemu nie jest rozwiązaniem ani słusznym, ani sprawiedliwym, choćby beneficjentami tego mieli być jacyś inni twórcy. Taka działalność podejmowana bez autorytetu państwa byłaby oczywiście nielegalna. Z kolei zaangażowanie w nią państwa przy jednoczesnym utrzymywaniu fikcji prawnej wyłączności jako przejawu poszanowania indywidualności twórcy i wynagrodzenia oryginalności jego pracy pogłębia poczucie dezorientacji.Czy zatem nie byłoby lepszym rozwiązaniem postawienie tej kwestii wprost? Spróbujmy może otwarcie porozmawiać nie o prawie autorskim, ale o publicznym finansowaniu produkcji kultury, gdyż istotnym skutkiem nowelizacji może być transfer jakiejś części budżetu dotychczas opłacającej udostępnianie kultury na rzecz twórców wybranych przez urzędników (Fundusz) i osób zorganizowanych w instytucjonalnym systemie OZZ.  Dotyczy to nie tylko omówionych utworów osieroconych, bo w projekcie zawarto też podobne rozwiązanie w odniesieniu do wszystkich innych rozpowszechnionych utworów udostępnianych w bibliotekach, archiwach i szkołach. Możemy do tego dodać osobno dyskutowane parapodatkowe opłaty od nośników i urządzeń, które mają podobno objąć kolejne rodzaje urządzeń.

Takie rozwiązanie dotknie przede wszystkim publicznego systemu udostępniania kultury i korzystających z niego osób niemających do niej dostępu kanałami komercyjnymi; ułatwi zmonopolizowanie tego dostępu przez pośredników niekierujących się interesem publicznym. Natomiast finansowe wsparcie dla twórców funkcjonujących w zinstytucjonalizowanym systemie publicznych grantów i organizacji zbiorowego zarządzania dotknie przede wszystkim twórców niezależnych, którzy nie korzystają z wynikającej z tego promocji.

Ten kierunek rekonstrukcji projektu nowelizacji, uzupełniony o stosowne dane wielkości środków finansowych, liczby jego beneficjentów oraz wykluczonych itd. może dopiero pozwolić na jego odpowiedzialną ocenę. Warto w szczególności zadać pytanie, czy jest to faktycznie konieczna i odpowiednia cena za możliwość szerszego udostępniania utworów osieroconych. Ważne jest też ustalenie, czy zamiast systemu urzędniczej, instytucjonalnej reglamentacji dostępu do finansowania produkcji kultury można w granicach wiążących Polskę dyrektyw UE i umów międzynarodowych zaproponować model obejmujący także twórców niezależnych i nieniosący ze sobą ryzyka ograniczenia dostępu do kultury dla odbiorców z tego lub innego powodu wykluczonych z kanałów komercyjnych.

Autor jest pracownikiem Centrum Otwartej Nauki ICM Uniwersytetu Warszawskiego ?i współpracownikiem Fundacji Nowoczesna Polska

W jednym ze spotów wyborczych z 2010 r. Platforma Obywatelska („nie róbmy polityki...") prześmiewczo prezentuje prawo autorskie jako jeden z modelowych tematów, które nie interesują zwykłych ludzi (http://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=YTH3oKIuEuw#t=5).

Istotnie, prawem autorskim poważnie interesują się tylko specjaliści, a ogromna większość społeczeństwa ignoruje je tak jak różne anachroniczne lub nierealistyczne regulacje. Jedno z możliwych wyjaśnień kryje się w wynikach przeprowadzonych przez Centrum Cyfrowe badań „Prawo autorskie w czasach zmiany" (http://centrumcyfrowe.pl/projekty/prawo-autorskie-w-czasach-zmiany/): „znajdujemy się w stanie zagubienia i powszechnej dezorientacji". Ustalono w nich m.in., że wiele osób wyobraża sobie prawo autorskie mniej więcej jako całkowity zakaz korzystania z twórczości. Najwyraźniej wszechobecne notki „wszelkie prawa zastrzeżone" i medialne kampanie „nie kradnę – nie ściągam" zrobiły swoje. Jednocześnie widać, że tak restrykcyjnie pojmowane prawo autorskie jest w praktyce na każdym kroku łamane i w zasadzie nie może być inaczej. Rozsądny człowiek dochodzi zatem do wniosku, że zajmowanie się prawem autorskim to strata czasu.

Pozostało jeszcze 84% artykułu
Matura i egzamin ósmoklasisty
Matura 2025: język polski. Odpowiedzi i arkusze CKE
Zawody prawnicze
Stowarzyszenia prawnicze chcą odwołania Adama Bodnara. Wnioskują do prezydenta
Prawo dla Ciebie
Operowana robotem da Vinci zmarła. Prawnicy tłumaczą, czym jest eksperyment medyczny
Prawo karne
Wyłudził od Romario miliony. Oszust z Biłgoraja wrócił do Polski
Matura i egzamin ósmoklasisty
Matura i egzamin ósmoklasisty 2025 z "Rzeczpospolitą" i WSiP
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku