Komandosi z Dziwnowa: Zbędna brawura na miarę Somosierry

Komandosi batalionu szturmowego z Dziwnowa działali bez przygotowania. Na swoje szczęście praktycznie nie napotkali oporu.

Aktualizacja: 17.08.2018 12:28 Publikacja: 17.08.2018 11:50

Samoocena żołnierzy była jak widać wysoka. W rzeczywistości nawet w przypadku oddziałów komandosów n

Samoocena żołnierzy była jak widać wysoka. W rzeczywistości nawet w przypadku oddziałów komandosów nie obeszło się bez kłopotów

Foto: PAP

Udział Wojska Polskiego w interwencji w Czechosłowacji w 1968 r. dał pierwszą możliwość wykorzystania w warunkach bojowych oddziałów specjalnych – m.in. 1. batalionu szturmowego z Dziwnowa w ówczesnym województwie szczecińskim. Mimo, iż oficjalnie podkreślano profesjonalizm polskich komandosów, Sztab Generalny WP miał świadomość braków w przygotowaniu 1. bszt. do prowadzenia działań, które ujawniły się w toku operacji „Dunaj".

Namierzyć ośrodki dywersji

24 lipca 1968 r. do garnizonu 1. bszt. w Dziwnowie przybył przedstawiciel Inspektoratu Szkolenia Ministerstwa Obrony Narodowej. Jak pisał w swoim sprawozdaniu po zakończeniu działań w Czechosłowacji dowódca batalionu ppłk Tadeusz Wandzel, wprowadzono w jednostce stan podwyższonej gotowości i „wyjaśniono dowództwu [batalionu] charakter ewentualnych przyszłych działań oraz potrzebę prowadzenia pracy wychowawczej wśród żołnierzy w związku z rozwojem sytuacji w Czechosłowacji". 26 lipca batalion, którego żołnierze zostali do tego czasu odpowiednio zindoktrynowani przed swoich dowódców i politruków, otrzymał rozkaz, by transportem kolejowym przemieścić się do Świdnicy, co nastąpiło 28 i 29 lipca.

Po opuszczeniu Dziwnowa jednostka liczyła 35 oficerów, 24 podoficerów i 230 szeregowych.

30 lipca ze sztabu 2. Armii WP nadszedł rozkaz, by dwie kompanie specjalne przekazać do dyspozycji dowódcy 10. i 11. Dywizji Pancernej. Reszta batalionu (dowództwo i sztab, kompanie łączności, płetwonurków i rozpoznawcza oraz plutony transportowy i gospodarczy) otrzymała polecenie przegrupowania się na lotnisko Pszenno, gdzie stacjonował pułk śmigłowców. Zorganizowano tam zespół dowodzenia, dowództwo batalionu oraz dziesięć grup specjalnych w składzie 1+7 (dowódca i siedmiu żołnierzy). Był to tzw. odwód specjalny, dla którego jednak początkowo nie opracowano planu działania, ani też przed którym nie postawiono żadnych zadań.

Zmieniło się to dopiero po przybyciu do sztabu 2. Armii oficerów Zarządu II SG WP. Po ich interwencji zdecydowano, że odwód specjalny będzie w gotowości do działań w trzech rzutach na głębokości 20–50 km przed maszerującymi kolumnami dywizji pancernych, a do jego zadań będzie należało opanowanie i utrzymanie najważniejszych węzłów dróg i obiektów komunikacyjnych, rozpoznanie i opanowanie lotnisk oraz rozgłośni radiowych i telewizyjnych, jak również meldowanie o przegrupowaniach jednostek czechosłowackich i właściwościach terenu.

Jak widać, jednostkom specjalnym, oprócz torowania drogi dywizjom pancernym, postawiono zadanie eliminowania „ośrodków dywersji ideologicznej" – czyli radiostacji, które nadawały programy w różnych językach (w tym polskim) wymierzone w ZSRS i jego satelitów przygotowujących się do interwencji w Czechosłowacji. Obawiano się, że mogą one posłużyć jako narzędzia do pobudzania i koordynowania oporu miejscowej ludności przeciwko interwentom. Jak pisał w swoim sprawozdaniu dowódca 2. Ośrodka Rozpoznania Radioelektronicznego w Przasnyszu płk Lesław Klisowski „nasłuch oraz rozpoznanie radiowe stwierdziło, że na terenie Czechosłowacji pracowały nielegalnie rozgłośnie i radiostacje wchodzące w podziemną sieć propagandową elementów kontrrewolucyjnych, które rozwijały i wzmagały akcję wymierzoną przeciwko władzy ludowej w Czechosłowacji. ".

Urządzenia owe przed unieszkodliwieniem należało jednak pierw zlokalizować, gdyż pierwotnie przygotowywano je, podobnie jak ukryte magazyny z bronią, do wykorzystania w przypadku ataku NATO na Czechosłowację i ich umiejscowienie było tajne. Zadanie wskazania celu dla jednostek specjalnych otrzymał m.in. Wydział Analityczno-Informacyjny 2. Ośrodka Rozpoznania Radioelektronicznego. To właśnie tzw. działania na radiostacje miały stać się najbardziej spektakularnymi i znanymi misjami wykonanymi przez polskie jednostki specjalne w sierpniu 1968 r.

Trudności z powrotem

Kompanie specjalne przydzielone do dywizji pancernych rozpoczęły działania 20 sierpnia, na krótko przed północą i z uwagi na brak oporu ze strony czechosłowackiej rozwijały działania głębiej niż przewidywano i do końca operacji pozostały na czele wojsk pierwszego rzutu. Aktywności tych dwóch pododdziałów nie poświęcano już w dokumentach większej uwagi, skupiając się na analizie dokonań odwodu specjalnego.

21 sierpnia 1. batalion szturmowy otrzymał rozkaz opanowania radiostacji w pobliżu miejscowości Liběchov (położonej ponad 40 km na północ od Pragi). Zadanie wykonano, angażując do tego wszystkie dostępne grupy specjalne, które przerzucono w rejon radiostacji śmigłowcami Mi-8. Obiekt zajęto w około 20 minut po wylądowaniu, przy czym misją dowodził osobiście ppłk Wandzel.

Mimo sukcesu, już wówczas ujawnił się problem, którego nie zdołano rozwiązać w toku operacji „Dunaj". Piloci polskich śmigłowców nie otrzymali zezwoleń na wykonywanie lotów nocnych i w warunkach ograniczonej widoczności, przez co działalność odwodu specjalnego stała się całkowicie zależna od pory dnia i pogody. Noc i złe warunki atmosferyczne nad ranem doprowadziły do tego, że choć przerzutu trzema Mi-8 dokonano o godzinie 17.50, to powrót zaangażowanych sił nastąpił dopiero 22 sierpnia o godzinie 09.40, gdyż Mi-8 nie mogły latać w chmurach.

Jakby tego było mało, w akcji wzięło udział 72 żołnierzy (cały odwód specjalny), w tym dowództwo 1. batalionu i szef oddziału rozpoznawczego 2. Armii. Po zakończeniu operacji „Dunaj" takie przygotowanie i przeprowadzenie misji oceniono bardzo krytycznie, gdyż 2. Armia utraciła w rezultacie na pewien czas możliwość koordynowania działań grup specjalnych. W jednym z opracowań poświęconych wnioskom taktycznym i propozycjom szkoleniowym dla jednostek specjalnych stwierdzono, że „jedynie brak doświadczenia mógł tłumaczyć fakt, że obok zaangażowania tak dużego składu grupy do akcji włączył się osobiście zarówno szef oddziału rozpoznawczego armii, jak i dowódca batalionu szturmowego. Prawdą jest, że wyższy dowódca obowiązany jest dawać podwładnym osobisty przykład odwagi i zaangażowania, ale brawura na miarę Somosierry dla całokształtu działań zbędna i niczym nieuzasadniona".

Zarówno w toku pierwszej, jak i kolejnych akcji, wystąpiły poważne trudności wynikające z braku przygotowania Polaków do unieszkodliwiania urządzeń radiowych – bo w składzie poszczególnych grup nie było elektroenergetyków ani radiowców. Radiostacje po wycofaniu się jednostek specjalnych nierzadko wznawiały nadawanie „wrogich treści". Prócz nieobecności wspomnianych specjalistów, dawały się we znaki nieznajomość języka czeskiego i – co godne uwagi – braki w przygotowaniu do „fizycznego unieszkodliwiania przeciwnika bez potrzeby uciekania się do noża, pistoletu, itp. [...] w sytuacji czechosłowackiej, gdzie unikano drastycznych i konfliktowych spięć, były one dość dużą przeszkodą". Obsadę radiostacji stanowili na ogół członkowie lokalnej samoobrony wspierani niekiedy przez pododdziały wojska.

Chaos i nieład

Najbardziej raziło jednak słabe rozpoznanie i planowanie działań. O otrzymaniu konkretnego zadania dowódca danej grupy specjalnej dowiadywał się kilkanaście minut przed odlotem śmigłowca, a planowanie jego wykonania odbywało się w trakcie lotu, precyzowanie zaś – po wylądowaniu. Jak pisał dowódca grupy specjalnej nr 3, ppor Edward Warych, „Grupa najczęściej zrywana była natychmiastowo i decyzję trzeba było wypracować podczas jazdy [do śmigłowca] [i lotu], co nieraz również było niedogodne z różnych względów (ciemno, warkot silników, itp.). Powodowało to, iż zwiadowcy nieraz dobrze nie znali swojego zadania. Zadanie stawiało się podczas ataku na obiekt, co powodowało, że powstawał chaos i nieład w poszczególnych grupach. [...] Nie wiedziano np. co zrobić, ażeby unieruchomić pracę radiostacji na dłuższy okres czasu".

22 sierpnia odwód specjalny otrzymał zadanie opanowania radiostacji w pobliżu miejscowości Podiebrady (na wschód od Pragi), co wykonano za pośrednictwem pięciu grup specjalnych transportowanych przez śmigłowce Mi-8. Radiostację unieszkodliwiono pół godziny po wylądowaniu.

W nocy z 22 na 23 sierpnia odwód na rozkaz dowódcy armii przegrupował się jeszcze dalej na wschód na lotnisko w rejonie miejscowości Hradec Králové, a następnie wykonywał zadania mające na celu unieszkodliwienie radiostacji w miejscowości Stěžery (zadanie wykonane przez trzy grupy specjalne na transporterach opancerzonych), Trotina (nie odnaleziono celu) oraz Litomyšl (zadanie wykonane przez dwie grupy specjalne przewiezione śmigłowcami Mi-8).

Prócz tego 23 sierpnia trzy grupy specjalne na transporterach opancerzonych opanowały czechosłowacką Komendę Garnizonu w Hradec Králové, a trzy dni później rozpoznawano, bez efektu, rzekome miejsca postoju czechosłowackich samolotów w rejonie miejscowości Milovice i Klenice. Maszyny te miały ponoć startować z szosy, a zadaniem Polaków w przypadku zlokalizowania samolotów, było ich uszkodzenie.

26 sierpnia „odwód specjalny" rozpoznał również (przy pomocy śmigłowców) magazyny amunicji i sprzętu (łącznie trzy magazyny).

27 sierpnia opanowano i utrzymano do czasu przybycia piechoty zmechanizowanej magazyn broni położony w lesie kilka kilometrów na wschód od miejscowości Kolin. Zadanie wykonano przy pomocy trzech grup specjalnych przerzuconych śmigłowcami, które po rozpoznaniu obiektu wzmocniono dwiema kolejnymi.

Ostatnim zadaniem odwodu specjalnego było opanowanie 29 sierpnia stacji radiowej i telewizyjnej.

Przebieg akcji 1. batalionu ogólnie charakteryzowano następująco: „Działania szturmowe były [...] w warunkach czechosłowackich najbardziej typową formą zbrojnego oddziaływania na przeciwnika. Polegały one na zdecydowanym, otwartym działaniu grupy specjalnej bezpośrednio na obiekt, śmiałym wkraczaniu do akcji bojowej bezpośrednio ze śmigłowców".

Podczas wykonywania zadań przez polskich komandosów nikt nie zginął, a jedyną tragedią związaną z pobytem batalionu w Czechosłowacji była przypadkowa śmierć członka oddziału zastrzelonego przez kolegę, który nieuważnie obchodził się z bronią.

Jedyny jasny punkt

Chociaż w ocenie dowódcy 1. bszt. jednostka podczas interwencji w Czechosłowacji prezentowała się bardzo dobrze i wykazała się pełną gotowością do działań bojowych, to z przedstawionych wyżej informacji wynikało, że twierdzenie to należałoby zweryfikować. Źródeł sukcesów grup specjalnych szukać trzeba przede wszystkim w braku zbrojnego oporu ze strony czechosłowackiej podczas wykonywania poszczególnych zadań. Wprawdzie zdławienie Praskiej Wiosny udało się wojskom interwencyjnym relatywnie łatwo, ukazało ono jednak w wielu przypadkach słabość nawet tak elitarnych oddziałów, jak jednostki specjalne.

Jedynym jasnym punktem udziału polskich komandosów w operacji „Dunaj" pozostaje wspomniany wyżej fakt nie użycia przeciwko Czechosłowakom broni. Niestety, nie można tego powiedzieć o wszystkich żołnierzach Wojska Polskiego, którzy uczestniczyli w interwencji.

Autor jest historykiem, pracownikiem Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Szczecinie

Udział Wojska Polskiego w interwencji w Czechosłowacji w 1968 r. dał pierwszą możliwość wykorzystania w warunkach bojowych oddziałów specjalnych – m.in. 1. batalionu szturmowego z Dziwnowa w ówczesnym województwie szczecińskim. Mimo, iż oficjalnie podkreślano profesjonalizm polskich komandosów, Sztab Generalny WP miał świadomość braków w przygotowaniu 1. bszt. do prowadzenia działań, które ujawniły się w toku operacji „Dunaj".

Namierzyć ośrodki dywersji

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie