Od ostatniego tygodnia lutego Polacy coraz intensywniej szturmują sklepy spożywcze. Sprzedaż takich produktów jak mąka czy makaron nawet się podwoiła. We środę po ogłoszeniu decyzji o zamknięciu szkół sklepy przeżyły oblężenie, a klienci ogołacali półki głównie z towarów o dłuższych terminach przydatności do spożycia. Dotyczy to większych sklepów – od dyskontów po hipermarkety.
Dla firm taka sytuacja jest wyzwaniem, bo pracownicy nie nadążają z uzupełnianiem braków na półkach. Mimo to branża uspokaja, że nie ma ryzyka, by sklepy zostały ogołocone z żywności. Mimo to przygotowują się na kolejne scenariusze, gdyż sytuacja może być jeszcze trudniejsza np. w razie utrudnień w przemieszczaniu się czy blokad określonych terenów.
– Współpracujemy z Głównym Inspektoratem Sanitarnym w zakresie wypracowania odpowiednich procedur. Rozmawiamy także z producentami żywności, aby zabezpieczyć stałe dostawy produktów – mówi Renata Juszkiewicz, prezes Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji, grupującej największe sieci handlowe w kraju. W ramach organizacji firmy wypracowują także nowe procedury postępowania zarówno w stosunku do pracowników, jak i do klientów czy dostawców. Wdrażane są nowe środki ostrożności, np. unikanie tworzenia większych skupisk ludzi. Firmy uspokajają, że nie ma ryzyka, iż towarów zabraknie, a sklepy będą zamknięte. – Funkcjonowanie magazynów centralnych jest zabezpieczone, a jeden potrafi odpowiadać za dostawy nawet do kilkuset placówek handlowych – dodaje Renata Juszkiewicz.
Poszczególne sieci także uspokajają, że sytuacja – choć trudna i dynamiczna – jest zdecydowanie opanowana. – Firma opracowała procedury zapewniające możliwość stałej, nieprzerwanej pracy centrów dystrybucyjnych i sklepów. Aktualnie dostępność artykułów spożywczych i przemysłowych niezmiennie odpowiada na bieżące potrzeby naszych klientów – mówi Aleksandra Robaszkiewicz, rzecznik Lidl Polska.