Takie są oczekiwania ekonomistów po tym, jak w marcu, ogłaszając obniżkę stopy referencyjnej NBP o 0,5 pkt proc., do rekordowo niskiego poziomu 1,5 proc., RPP zadeklarowała, że to kończy cykl łagodzenia polityki pieniężnej. Jednocześnie po kolejnym, kwietniowym posiedzeniu tego gremium, prezes NBP Marek Belka powiedział, że jest zdecydowanie za wcześnie, aby rozpoczynać dyskusję na temat podwyżki stóp.
Teoretycznie argumentem na rzecz dalszego łagodzenia polityki pieniężnej jest utrzymująca się w Polsce od lipca ub.r. deflacja. W marcu indeks cen konsumpcyjnych (CPI) spadł w ujęciu rok do roku o 1,5 proc., podczas gdy RPP ma za cel utrzymywanie jego wzrostu w tempie około 2,5 proc. rocznie. Ankietowani przez „Rzeczpospolitą" ekonomiści przewidują jednak, że w kolejnych miesiącach deflacja będzie hamowała. W kwietniu, jak szacują, CPI spadł już tylko o 1,2 proc. rok do roku.
Na konferencji po kwietniowym posiedzeniu RPP, które wskutek rozkładu świąt w tym roku odbyło się zaledwie trzy tygodnie temu, Belka powiedział, że czynnikiem, który mógłby teoretycznie skłonić to gremium do powrotu do obniżek stóp, byłoby silne spowolnienie wzrostu gospodarczego.
Na to jednak się nie zanosi, jak pokazuje m.in. kwietniowy odczyt indeksu PMI, wyrażającego koniunkturę w polskim przemyśle. Po ostatnich danych o produkcji przemysłowej, sprzedaży detalicznej i sytuacji na rynku pracy ekonomiści raczej podwyższali prognozy wzrostu polskiej gospodarki, niż je obniżają.
Przed kwietniowym posiedzeniem Rady wśród ekonomistów popularny był pogląd, że do ponownego poluzowania polityki pieniężnej zmusić może ją aprecjacja złotego, której sprzyja program skupu aktywów za wykreowane pieniądze prowadzony przez Europejski Bank Centralny. Umacniający się złoty nie tylko bowiem mógłby uderzyć w konkurencyjność polskich eksporterów, i w ten sposób stłumić koniunkturę w Polsce, ale też mógłby pogłębić deflację za pośrednictwem cen towarów z importu.