- Kiedy przychodzą ciężkie czas należy się zastanowić, kiedy i jakie działania można podjąć, ale tego typu dyskusje powinny być prowadzone wewnętrznie. Informacja na zewnątrz powinna się pojawić dopiero w momencie, kiedy faktycznie przystępuje się do działań – mówi „Parkietowi" Wiesław Rozłucki.
Jak dodaje w historii warszawskiej giełdy temat zawieszenia notowań oczywiście się pojawiał. - W 1994 r. kiedy turbulencje były o wiele większe niż, pojawiały się naciski, żeby na jakiś czas zamknąć giełdę. Podobnie było podczas powodzi w 1997 r., kiedy to domy maklerskie wywodzące się z Wrocławia sugerowały, że należy zamknąć rynek. Oparłem się tym naciskom, gdyż uważałem i nadal uważam, że zamykanie giełdy jest najgorszym scenariuszem. Inwestorzy na tego typu informację reagują paniką – podkreśla Rozłucki. - Owszem na rynku mamy mechanizmy zawieszania notowań, chociażby w Stanach Zjednoczonych, ale mają one charakter uspokajający i trwają stosunkowo krótko Dzięki temu inwestorzy na chłodno mogą przeanalizować sytuację. Wszystko dzieje się automatycznie. Nie jest to żadna niespodzianka, która tylko podniosłaby poziom strachu – dodaje.