Dodała, że nie będzie kontrolować, czy stacje benzynowe przestrzegają ustawy o zakazie handlu w święta.Zakazu zatem niby nie ma. Skandal jednak pozostał, a nawet rozrósł się.
Okazuje się bowiem, że w Polsce organ administracyjny dość niskiego rzędu – i to powołany do kontroli przestrzegania prawa – może zawiesić funkcjonowanie ustawy, ustalając, że stacja benzynowa to placówka użyteczności publicznej. Może także wezwać do łamania prawa i oświadczyć, że tych, którzy prawa nie przestrzegają, ścigać nie będzie.
Jest to naruszenie podstawowych zasad państwa prawa, a zarazem horror zarówno na poziomie zasad, jak i praktyki. Nietrudno sobie wyobrazić, że właściciel stacji benzynowej, który nakaże pracownikom stawienie się w pracy 1 listopada, zostanie przez nich podany do sądu. A sąd – przynajmniej na razie – wydaje wyroki na podstawie obowiązujących ustaw, a nie enuncjacji prasowych. Pracodawca niewątpliwie przegra i będzie musiał wypłacić zadośćuczynienie. Wtedy niewątpliwie zaskarży Skarb Państwa, wskazując, że działał na polecenie Inspekcji Pracy.
Cały problem jest wynikiem ideologicznej nadgorliwości części posłów głuchych na proste argumenty. W ważne święta: wieczór wigilijny, pierwszy dzień Bożego Narodzenia, pierwszy dzień Wielkiejnocy, Boże Ciało sklepy w Polsce, zawsze były zamknięte. W takie dni klientów jest niewielu i uruchomienie placówek handlowych po prostu się nie opłaca. W pozostałe dni świąteczne czynny jest co dwudziesty (albo i co setny) sklep, a więc do pracy przystępuje najwyżej kilka procent pracowników handlu.
Tak więc problem: niedogodność dla pracowników czy dla klientów, rynek rozstrzygał następująco – niewielka niedogodność dla pracowników (każdy z nich był przymuszany do pracy w święta raz na parę lat) i duża wygoda dla tych klientów, którzy z jakiegoś powodu muszą zrobić zakupy w święta.I komu to przeszkadzało? Aby odpowiedzieć na to pytanie, wystarczy przejrzeć listę posłów głosujących za przyjęciem regulacji prawnych dotyczących handlu w święta.