– Dow Jones stracił właśnie 600 punktów! – krzyczał do kolegów republikański kongresmen Joseph Crowley, gdy głosowanie w sprawie pakietu sekretarza skarbu Henry’ego Paulsona zbliżało się do końca. W tym momencie było już wiadomo, że plan, przewidujący wykup „toksycznych” długów instytucji finansowych za pieniądze podatników, wyląduje w koszu.
Ten dramatyczny epizod wczorajszej debaty na Kapitolu, wychwycony przez reporterów „USA Today”, był jedynie kulminacją wielkiej próby sił dwóch obozów: zwolenników interwencji państwa i jej zagorzałych przeciwników. Ci pierwsi przekonywali, że plan Paulsona jest jedyną szansą na uchronienie amerykańskiej gospodarki przed głębokim kryzysem. Ci drudzy twierdzili, że astronomiczna kwota 700 mld dolarów pójdzie na ratowanie skóry rekinom finansjery.
– Jeśli przegłosujemy ten pakiet, nasz kraj znajdzie się na równi pochyłej prowadzącej prosto do socjalizmu – grzmiał republikanin Jeb Hensarling. Jego towarzysz John Culberson obawiał się z kolei, że zbyt dużo władzy dostanie się w ręce Paulsona, którego nazwał „Królem Henrym”. Przeciwnicy interwencji ostatecznie postawili na swoim: ustawa przepadła stosunkiem głosów 228 do 205.
I Hensarling, i Culberson pochodzą z Teksasu, zatem ich postawa musiała szczególnie zaboleć najsłynniejszego Teksańczyka: George’a W. Busha, który popierał plan swojego sekretarza skarbu. Kongresmeni skalkulowali sobie jednak, że skoro większość amerykańskich wyborców ma krytyczne zdanie na temat pomysłów Paulsona, bardziej opłaca im się zagłosować przeciw.
– Wśród zwykłych obywateli powstał potężny, oddolny opór wobec tej propozycji – mówi „Rz” David Boaz, współzałożyciel libertariańskiego Cato Institute.