Chiński rząd zastanawia się, co zrobić, aby rozpędzonej gospodarce nie zagroziła inflacja. Wiadomo, że tegoroczny PKB zwiększy się znacznie bardziej niż sądzono. A jeśli w Chinach mówi się o recesji, to tylko o tej za granicą. Za pierwsze trzy kwartały wzrost PKB osiągnął 7,7 proc. Coraz częściej też powtarzana jest opinia, że choć udział chiński w światowej gospodarce jest nadal niewielki, to jednak ten kraj wyciąga świat z kryzysu.
Chińczycy początkowo bardzo się obawiali dramatycznego załamania tempa wzrostu. To dlatego Pekin jako pierwszy wprowadził pakiet stymulacyjny o wartości 586 mld dol. Pieniądze zostały przeznaczone na odbudowę zniszczeń po trzęsieniu ziemi, duże projekty infrastrukturalne, np. linie kolejowe, oraz niskobudżetowe domy mieszkalne, a także masowe podnoszenie kwalifikacji. – Chińczycy zawsze potrafią wykorzystać nawet najbardziej niekorzystne dla kraju wydarzenia, aby zainwestować w szybszy rozwój – mówi „Rz” główny ekonomista Banku Światowego Justin Lin.
Kryzys spowodował również masowe migracje z miast na wieś, ponieważ gwałtowny spadek eksportu zmusił do zamknięcia wielu fabryk. Obawiano się, że 20 mln osób pozostanie bez pracy. Ostatecznie pracę straciło 15 milionów, ale szybko stworzono dla nich nowe stanowiska. Do końca października – 9 mln, do końca tego roku – kolejne 2 mln.
Pakiet zadziałał tak, że w tej chwili władze zastanawiają się nad wprowadzeniem bardziej restrykcyjnych zasad finansowania gospodarki. W ciągu pierwszych trzech kwartałów tego roku wartość kredytów sięgnęła w tym kraju 1,27 bln dolarów. Rząd po prostu kazał pożyczać pieniądze.
Oczekuje się, że już w I kwartale przyszłego roku zostanie podniesiona podstawowa stopa procentowa, która dzisiaj jest na historycznie najniższym poziomie 5,31 proc. – Dla Chińczyków stymulowanie gospodarki nie ma już żadnego sensu. Wprost przeciwnie, może pojawić się ryzyko, że tak agresywna ekspansja pieniądza rozleje się na rynek kapitałowy oraz nieruchomości, co z kolei stwarza poważne zagrożenie powstania bańki spekulacyjnej – mówił wczoraj Kevin Lai z Daiwa Institute w Hongkongu. Taki scenariusz jego zdaniem groziłby twardym lądowaniem po kryzysie.