Hiszpania i Argentyna wyglądają dzisiaj jak dwaj chuderlawi gruźlicy, którzy zaczęli się okładać pięściami. Niegdyś zaprzyjaźnieni, związani historią i kulturą, mówiący tym samym językiem. Dzisiaj skłóceni na śmierć i życie.
Oba kraje są w ciężkim kryzysie i ledwo zipią. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebują, to gospodarcza wojna. Prezydent Argentyny Cristina Kirchner wypowiedziała ją Madrytowi, zapowiadając nacjonalizację energetycznego giganta YPF, należącego w 57 proc. do hiszpańskiego Repsolu. Rząd Mariano Rajoya był kompletnie zaskoczony tą decyzją – ani sam premier, ani jego ministrowie nie spodziewali się, że sojusznicze do niedawna państwo zdecyduje się na tak drastyczny krok, choć wcześniej pojawiały się już pogłoski o takiej możliwości.
Jaka rekompensata?
Cristina Kirchner otwiera kolejny front. Do niedawna głównym politycznym tematem w Buenos Aires były Malwiny, czyli, w brytyjskiej nomenklaturze, Falklandy. 30 lat po pamiętnej wojnie Argentyńczycy po raz kolejny upomnieli się o „swoje" wyspy. Co ciekawe, ich patriotyczne, buńczuczne pohukiwania zbiegły się w czasie z odkryciem w okolicach archipelagu ogromnych złóż ropy naftowej.
Tym bardziej trudno było oczekiwać ustępstw ze strony Londynu. Kirchner znalazła sobie zatem inny cel i inne źródło łatwego zysku: sprywatyzowany w 1999 r. koncern Yacimientos Petrolíferos Fiscales (YPF), który był swego czasu perłą w koronie tamtejszej gospodarki.
Główny inwestor – hiszpański Repsol – stanie się prawdopodobnie kolejną ofiarą populistycznej polityki pani prezydent. Kilka miesięcy temu rząd w Buenos Aires upaństwowił także tamtejsze fundusze emerytalne. Ale w przypadku Repsolu chodzi o jedną z najważ-niejszych i najpotężniejszych spółek naftowych na świecie, ósmą w klasyfikacji największych producentów ropy.