Henry Kissinger, sekretarz stanu USA w latach 70. ub. wieku, skarżył się podobno, że nie ma do kogo zadzwonić, gdy chce się skontaktować z Europą. Dzisiejszym władzom USA ten problem jest obcy: dzwonią do prezesa Europejskiego Banku Centralnego. Do takich wniosków doszedł brukselski Instytut Bruegla.

Dyrektor tego ośrodka Jean Pisani-Ferry przeanalizował oficjalny kalendarz spotkań i rozmów telefonicznych sekretarza skarbu USA Timothy'ego Geithnera z europejskimi liderami i przedstawicielami MFW od początku 2010 r. do połowy br. W tym czasie w Europie szalał kryzys fiskalny i można się domyślać, że był to główny temat rozmów Geithnera. Wskazuje na to fakt, że było ich szczególnie dużo w czasie, gdy negocjowano pomoc finansową dla Grecji, Irlandii i Portugalii.

Z wyliczeń Breugla wynika, że amerykański sekretarz skarbu 114 razy kontaktował się z MFW i 168 razy z europejskimi urzędnikami. W tej ostatniej kategorii wyróżnia się 58 rozmów i spotkań z prezesami EBC: Jeanem-Claude'em Trichetem i jego następcą Mario Draghim. – Nie ulega wątpliwości, że dla Departamentu Skarbu USA „Panem Euro" jest przede wszystkim prezes EBC. To zaskakujące, zważywszy na to, że instytucjonalnym interlokutorem EBC jest Rezerwa Federalna, a nie Departament Skarbu – zauważył Pisani-Ferry.

W analizowanym okresie Geithner 36 razy kontaktował się też z niemieckim ministrem finansów Wolfgangiem Schaeublem i 32 razy z jego francuskimi odpowiednikami. Tymczasem z przedstawicielami Komisji Europejskiej, Eurogrupy i Rady UE rozmawiał łącznie mniej niż 20 razy.

– Ewidentnie w oczach amerykańskiej administracji?jedyną naprawdę liczącą się europejską instytucją jest EBC (...). Inne instytucje liczą się znacznie mniej niż Berlin i Paryż – podsumował Pisani-Ferry.