Coraz więcej republikanów sygnalizuje gotowość rozmów o podniesieniu „dochodów państwa", co komentuje się jako eufemistyczne przyzwolenie na podniesienie podatków i rezygnację z podpisanej przez nich przed 20 laty deklaracji o niepodnoszeniu podatków.
Cała seria tego rodzaju oświadczeń posypała się podczas popularnych niedzielnych telewizyjnych talk-show. Lindsey Graham, republikański senator z Karoliny Południowej, zapewniał, że „dla dobra kraju" jest gotowy złamać deklarację o niegłosowaniu za podniesieniem podatków, oczywiście pod warunkiem, że demokraci także zdecydują się na ustępstwa, przede wszystkim w sprawie innych kosztownych programów ubezpieczeń Medicare i Medicaid.
Przyczyną zmiany stanowiska republikanów są coraz bardziej prawdopodobne perturbacje gospodarcze będące wynikiem tzw. klifu fiskalnego, czyli przepaści fiskalnej. Tak określa się w USA nadchodzący kryzys, to kombinacja wygasających 1 stycznia 2013 roku ulg podatkowych wprowadzonych podczas pierwszej kadencji prezydentury George'a W. Busha oraz obowiązkowych cięć wydatków budżetowych, w tym na obronność, wynikających z nierozwiązania problemu redukcji długu publicznego.
Z opublikowanego w poniedziałek rano przez Biały Dom raportu wynika, że przy zaistnieniu tzw. klifu fiskalnego, czyli przepaści fiskalnej, podatki przeciętnej amerykańskiej rodziny wzrosną o 2200 dolarów w skali roku, co oznacza zmniejszenie siły nabywczej konsumentów o około 200 miliardów dolarów. Ponieważ popyt wewnętrzny generuje aż 70 proc. amerykańskiego PKB, upadek z fiskalnego klifu oznaczałby nieuniknioną recesję i wzrost bezrobocia powyżej 9 proc.
Przy takim scenariuszu już od 1 stycznia wszyscy pracujący Amerykanie będą musieli płacić wyższe zaliczki podatku dochodowego za 2013 rok.