Kto ma rację? Sprawa jest na tyle skomplikowana, że zasługuje na odpowiedź na kilku płaszczyznach.
1.
Co mówią liczby? Na poziomie 1,35 dolara euro jest ciągle sporo poniżej 1,55 dolara z wiosny 2008 roku. W stosunku do 20 głównych partnerów handlowych strefy euro, i z uwzględnieniem inflacji, zmiana jest wyraźnie mniejsza niż ta w latach 1994–1996 czy 2006–2008. Berlin ma rację: nie ma pożaru.
2.
Jaka jest tendencja? Do ostatniego oświadczenia Mario Draghi z ubiegłego czwartku aprecjacja była wyraźna – w lipcu 2012 roku euro kosztowało 1,2 dolara. Wzrost jest efektem częściowo odzyskania zaufania i powrotu kapitałów, szczególnie amerykańskich, które wcześniej odpłynęły. Niedowartościowanie euro w przeszłości odzwierciedlało oczekiwanie rozpadu unii walutowej. Nie żałujmy więc tej korekty.
3.
Czy istnieje ryzyko wojny walutowej? To prawda, że kryzys zmienił banki centralne. Jesienią 2011 roku Narodowy Bank Szwajcarii ustawił górny limit zmiany kursu wobec euro. W grudniu 2012 roku Fed ogłosił, że będzie utrzymywał zerowe stopy procentowe tak długo, dopóki bezrobocie nie spadnie poniżej 6,5 procent. W styczniu premier Abe wezwał Bank Japonii do osiągnięcia inflacji na poziomie 2 procent i zdawania relacji ze swoich osiągnięć co pół roku. A dwa tygodnie temu Mark Carney, który w lipcu stanie na czele Banku Anglii, stwierdził, że obecna koncepcja polityki monetarnej wymaga debaty. Żadna z tych decyzji formalnie nie łamie prymatu stabilności cen, który dominuje od lat 80., ale wszystkie odzwierciedlają coraz większe znaczenie innych wskaźników i akceptację pewnego ryzyka inflacji towarów lub aktywów.
4.
Czy strefa euro ma płacić za ortodoksję? W obliczu kryzysu finansowego i wspólnej waluty EBC zaprzeczył swojemu karykaturalnemu wizerunkowi i zdecydował się na zuchwałe działania. Ale podczas gdy nie wahał się dostarczyć płynności bankom, żeby nie dopuścić do fragmentacji strefy euro, okazał się większym tradycjonalistą w dziedzinie stymulacji makroekonomicznej. Niech nas nie zmyli wzrost bilansu EBC. Jego celem nie jest, jak w przypadku Fedu, ożywienie gospodarki, ale złagodzenie słabości rynku międzybankowego. W ujęciu technicznym polityka płynności EBC jest nieprawowierna, ale jego polityka walutowa pozostaje ortodoksyjna. Zresztą im bardziej polityka utrzymywania jedności strefy euro jest kontestowana przez jastrzębie z Bundesbanku, tym bardziej Mario Draghi musi udowadniać swój twardy kurs na froncie inflacyjnym.