Obligacje katastroficzne (tzw. cat bonds) emitują firmy ubezpieczeniowe i reasekuracyjne. Każda seria takich papierów jest powiązana z ryzykiem wystąpienia określonej klęski żywiołowej. Jeśli ryzyko to się zmaterializuje, nabywcy obligacji tracą część zainwestowanych pieniędzy, zmniejszając zobowiązania ubezpieczycieli z tytułu odszkodowań. W zamian mogą liczyć na atrakcyjne oprocentowanie do czasu ewentualnej klęski lub, jeśli do niej nie dojdzie, do czasu wykupu obligacji.

Rynek ten rozwija się od początku lat 90., gdy huragan Andrew, który uderzył w południowe USA, przysporzył branży ubezpieczeniowej dużych strat. Do dziś to właśnie huragany oraz trzęsienia ziemi, które mogą spowodować straty w dojrzałych gospodarkach z rozwiniętym rynkiem ubezpieczeń, są głównym rodzajem klęsk żywiołowych, z którymi powiązane są obligacje katastroficzne.

Według danych firmy doradczej Guy Carpenter w I kwartale br. wartość emisji obligacji katastroficznych wyniosła 1,6 mld dol., o 22 proc. więcej niż w takim samym okresie ub.r. (w całym 2012 r. na rynek trafiły papiery warte 5,9 mld dol.). W efekcie wartość tych papierów w obrocie sięgnęła rekordowych 16 mld dol.

Ale popyt na obligacje katastroficzne rośnie szybciej niż ich podaż. To efekt niskich stóp procentowych w głównych gospodarkach, które zmuszają nawet konserwatywnych inwestorów – w tym fundusze emerytalne – do szukania aktywów bardziej rentownych niż tradycyjnie kupowane przez nich bezpieczne obligacje skarbowe. W ub.r. fundusze emerytalne kupiły już 14 proc. wszystkich nowych obligacji katastroficznych, choć jeszcze w 2007 r. w ogóle nie były na tym rynku obecne. Wówczas papiery te kupowały głównie fundusze hedgingowe, doceniając brak korelacji ich cen z notowaniami innych aktywów.

Niektórzy emitenci obawiają się, że nowi inwestorzy wycofają się z rynku, gdy tylko wzrosną stopy procentowe lub gdy dojdzie do poważnej katastrofy. Ale faktycznie posiadacze obligacji katastrofalnych rzadko tracą kapitał: dotychczas zdarzyło się to tylko w przypadku ośmiu serii takich papierów, z około 210, które trafiły na rynek. Ostatnio po trzęsieniu ziemi i fali tsunami, które uderzyły w Japonię w marcu 2011 r. Ale jak wskazuje Dirk Lohmann, prezes firmy doradczej Secquaero Advisors, wielu inwestorów dzięki temu miało okazję zobaczyć, jak ten rynek funkcjonuje, co tylko przysporzyło mu zainteresowania.