Argument Tima Drapera, który na co dzień zajmuje się wspieraniem nowych, wchodzących na rynek firm jest prosty: Kalifornią w jej obecnym kształcie nie da się sprawnie zarządzać. Poszczególne regionu najbogatszego stanu USA różnią się znacznie między sobą i mają zupelnie inne potrzeby. Zdaniem Drapera stan należy więc podzielić na sześć mniejszych: Dolinę Krzemową (San Francisco i San Jose), Kalifornię Południową (San Diego i powiat Orange), Kalifornię Zachodnią (okolice Los Angeles i Santa Barbara), Kalifornię Środkową (miasta Bakersfield, Fresno, i Stockton), Kalifornię Północną (Sacramento) oraz stan Jefferson (okolice Redding i Eure).
Na razie Draper uzyskał od kalifornijskiej sekretarz stanu Debry Bowen zezwolenie na zbieranie podpisów pod petycją o przeprowadzenie referendum. Aby poddać propozycję pod głosowanie wszystkich Kalifiornijczyków będzie musiał zdobyć poparcie ponad 807 tys. wyborców. Szanse na końcowy sukces są jednak niewielkie, bo trudno wyobrazić sobie, aby większość mieszkańców stanu poparła podział. Nawet jeśliby do tego doszło, pozostałby jeszcze stanowy Kongres, w którym niełatwo wyobrazić sobie znalezienie parlamentarnej większości dla pomysłu Drapera.
Kalifiornia jako niepodległe państwo byłaby ósmą co do wielkości gospodarką świata a jej mieszkańcy są dumni ze swojej tożsamości. Inicjatywa Drapera traktowana jest więc raczej przez media jako symptom zaniepokojenia kondycją stanowego rządu. "Kalifornią w obecnym kształcie nie da się zarządzać – mówił inwestor w wywiadzie dla telewizji ABC – Sacramento (stolica stanu – przyp. red) nie nadąża za problemami społecznymi pojawiającymi się w różnych regionach Kalifornii". Stan ma od lat ogromne problemy budżetowe i kilkakrotnie w ostatnich latach stał na krawędzi bankructwa. "Trudno wyobrazić sobie aby propozycja podziału miała jakąkolwiek przyszłość" – uspokaja Brendan Nyhan, politolog z Dartmouth College.