Obniżmy pozapłacowe koszty pracy np. przez zwiększenie kwoty wolnej od podatku, wprowadźmy ulgi podatkowe zachęcające do brania paragonów i faktur i poszerzmy liczbę transakcji, gdzie nie wolno płacić gotówką – to niektóre z propozycji „Rzeczpospolitej” mogące pomóc ograniczyć szarą strefę w polskiej gospodarce.
Sprawa jest pilna, bo rosnące bezrobocie zwiększa skłonność przedsiębiorców i pracowników do unikania podatków oraz pracy nierejestrowanej. Firmy mogą w ten sposób zmniejszyć koszty i obniżyć cenę usług bez spadku dochodów, a bezrobotnym często łatwiej jest znaleźć pracę na czarno. Można więc uznać, że do pewnego stopnia szara strefa łagodzi skutki kryzysu, tym bardziej że spora część pieniędzy tam zarobionych trafia do legalnego obrotu.
Problem w tym, że jeśli znaczna część gospodarki pozostaje w cieniu, dużo mniejsze są dochody budżetu i systemu opieki społecznej. W rezultacie państwo musi ciąć wydatki albo się zadłuża, a banki, kupując skarbowe obligacje, mają mniej pieniędzy na kredyty.
Konkurencja szarej strefy uderza też w legalnie działające firmy – mają większe koszty (więc często i ceny) i są wypychane z rynku. A w Polsce, jak wynika z różnych szacunków i badań, jej udział należy do najwyższych w Europie.
Wprawdzie według danych GUS, szara strefa dodaje do naszego PKB tylko około 15 proc., ale to znaczy, że poza oficjalnym obiegiem dodaje się do niego 200 miliardów złotych rocznie. Ponadto według innej metodologii, stosowanej m.in. przez autorytet w badaniu szarej strefy austriackiego profesora Friedricha Schneidera, udział gospodarki cienia wynosi u nas aż 26 proc., co daje ok. 350 miliardów złotych.