W weekend nie udało się doprowadzić do porozumienia, które złagodziłoby napięcia na rynkach walutowych. Jedynym sukcesem spotkania ministrów finansów i szefów banków centralnych w Korei Płd. pozostało przyznanie krajom rozwijającym się więcej praw głosu w radzie Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
Uczestnicy spotkania pod naciskiem Amerykanów i Francuzów zgodzili się tylko na wpisanie do komunikatu końcowego, że ich kraje „powstrzymają się od dewaluacji, która miałaby zwiększyć ich konkurencyjność”. Czyli każdy obstaje przy swojej dotychczasowej polityce, a interwencje na rynkach walutowych będą dozwolone, pod warunkiem że będą miały inny cel niż zwiększenie konkurencyjności.
Nadzorem nad przestrzeganiem zasad ma się zajmować MFW, tyle że fundusz nie ma żadnych sankcji poza werbalnym napiętnowaniem „grzeszników”. Ostatecznie jednak ustalono, że na serio tym problemem zajmą się prezydenci i premierzy podczas listopadowego szczytu G20 w Seulu.
Totalną porażkę ponieśli Amerykanie, którzy domagali się wprowadzenia ścisłych regulacji dopuszczających konkretne poziomy deficytów i nadwyżek na rachunkach bieżących, po przekroczeniu których władze miałyby obowiązek interwencji, np. obniżenia lub podwyższenia podatków.
Wielką niewiadomą pozostaje, czy istotnie najwyższe władze krajów G20 będą w stanie podjąć decyzje, skoro nie byli tego w stanie zrobić ich ludzie znacznie lepiej rozumiejący kwestie uzależnień w światowej gospodarce, a przede wszystkim to, jak można doprowadzić do zmniejszenia wielkich różnic w handlu zagranicznym.