Koszty globalnego kryzysu, ciągnącego się już piąty rok, są dla gospodarki światowej olbrzymie. Szczególnie silnie uderzył on w gospodarki dojrzałe. Z 34 najbardziej rozwiniętych krajów świata aż 28 miało w 2011 roku niższy PKB na głowę niż w roku 2007. W Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii mamy do czynienia po raz pierwszy z załamaniem się aksjomatu, że każde pokolenie dzieci ma się lepiej pod względem materialnym i cywilizacyjnym niż pokolenie ich rodziców. To rodzi frustrację. Timothy Noah napisał na ten temat niedawno wydaną fascynującą, pełną faktograficznej dokumentacji, książkę: „The Great Divergence: America's Growing Inequality, Crisis and what we can do about it".
Rządy technokratów
Demokratycznie wybrane rządy w Europie padają jak muchy. A wysiłek wdrażania kosztownych społecznie reform biorą na siebie rządy technokratyczne, niewyłonione w drodze wyborów, czyli pozbawione demokratycznego mandatu do sprawowania władzy.
A przecież w wymiarze czysto ekonomicznym, którego najlepszym wyrazem są zmiany w wycenie aktywów, ten kryzys jest naprawdę relatywnie łagodny w porównaniu z wieloma swymi poprzednikami. W roku 1929 indeks S&P 500 zleciał na łeb na szyję o ponad 45 proc.; całkiem niedawno w 1989 Nikkei 225 spadł aż o 70 proc.. Teraz ze swego przedkryzysowego szczytu w roku 2007 S&P 500 osunął się ledwie o 10 proc.
Kiedyś jak już coś się waliło, to zawsze w sposób zsynchronizowany: nurkujące indeksy giełdowe zawsze szły w parze ze spadającymi cenami surowców i odwrotnie, jak były zwyżki, to na obu tych rynkach. A teraz? W pierwszym kwartale światowe giełdy podniosły się o 11 proc. A rynek surowców w tym czasie (indeks CRB Commodieties) podskoczył o symboliczne 0,2 proc.
Wstrząsy w strefie euro chwieją całym światem, a tu masz: euro ma się naprawdę relatywnie całkiem nieźle. 2011 był co prawda drugim z rzędu rokiem deprecjacji euro względem amerykańskiego dolara (3,1 proc.); euro osłabiło się też wobec szwajcarskiego franka (o 2,8 proc.), a w pierwszym