Jak twierdzi nieoficjalnie jeden z europejskich dyplomatów, który przebywał w piątek w Warszawie, w Brukseli rozważane są różne warianty na wypadek brytyjskiego weta dotyczącego budżetu Unii Europejskiej na lata 2014–2020. Jednym z nich ma być opcja, w której przy braku porozumienia budżetowego 26 państw (a może nawet tylko 24, bo stanowiska Szwecji i Danii są bardzo zbliżone do brytyjskiego) zawrze swoiste porozumienie dżentelmeńskie, na mocy którego ustalono by coś na kształt nieformalnych wieloletnich ram finansowych. Wraz ze zbliżaniem się europejskiego szczytu budżetowego, który ma się odbyć 22–23 listopada w Brukseli, rozważane są tam coraz bardziej wysublimowane konstrukcje, które mogą być pokłosiem brytyjskiego weta. To jedna z nich. Zapewne niejedyna.
Jak zawsze wiele do powiedzenia będą mieli Niemcy, największy płatnik do wspólnego budżetu UE. Wygląda na to, że chcą obrać rolę arbitra. Dyplomaci tego kraju przedstawiają swe stanowisko zarówno jako elastyczne, jak i zbliżone do brytyjskiego. Niemcy też chcą cięć, ale nie tak drastycznych jak Wielka Brytania, która przy puli niespełna biliarda euro żąda oszczędności rzędu 200 mld euro. Elastyczność Niemiec ma się objawiać tym, że nie podają kwot, a tylko wskazują, że budżet powinien oscylować wokół 1 proc. unijnego dochodu narodowego brutto. Niemcy opowiadają się za „budżetem nowoczesnym", chcą np. większych pieniędzy na badania i rozwój.
Dyplomaci niemieccy pytani, czy bliżej im do wspólnej polityki rolnej, czy polityki spójności (regionalnej), mówią, że nie mają preferencji. Nie popierają też cięć proporcjonalnych, choć twierdzą, że nie można oszczędzać, np. tylko na polityce regionalnej, nie ruszając wspólnej polityki rolnej. I mimo wszystko Niemcy liczą na porozumienie.