– Szczyt prócz budżetu musi przyjąć również akty prawne dotyczące wkładu własnego wszystkich państw. Ten dokument podlega ratyfikacji we wszystkich krajach. Nawet jeśli premier David Cameron zgodziłby się na budżet, prawdopodobne jest to, że przegrałby głosowanie nad wkładem własnym – twierdzi nasz rozmówca.
Przypomina głosowanie sprzed trzech tygodni, gdy Izba Gmin, dzięki rebelii części posłów partii konserwatywnej Camerona, a wbrew stanowisku samego premiera, przyjęła projekt rezolucji wzywającej brytyjski rząd do zaostrzenia stanowiska negocjacyjnego. – Cameron ma do wyboru: albo przeforsować zamrożenie budżetu, albo go zawetować. Jeśli wróci do Brukseli z innym wynikiem negocjacji, to jego pozycja polityczna znacząco osłabnie – mówi „Rz" Paweł Świdlicki, ekspert londyńskiego think tanku Open Europe.
Rzeczniczka Camerona zasygnalizowała wczoraj chęć porozumienia na szczycie, ale raczej nie oznacza to zmiany twardego stanowiska Londynu.
Brytyjski premier żąda zamrożenia budżetu na poziomie z 2011 r. powiększonym o inflację. O precyzyjne rachunki trudno, bo każdy stosuje inne liczby. Ale w najgorszym scenariuszu to jeszcze o 125 mld euro mniej niż najnowsza propozycja przygotowana przez przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya
W Wielkiej Brytanii wszyscy pamiętają, jak w czasie poprzednich negocjacji w grudniu 2005 roku Tony Blair oddał 1/3 rabatu (ulgi we wpłatach do budżetu UE), nic w zamian nie zyskując. Stąd silna presja na szefa rządu, aby teraz twardo negocjować. Według brytyjskiego eksperta Cameron gotów jest wetować samotnie. Ale jest prawdopodobne, że wcale nie będzie tak izolowany, jak chcieliby Polacy. – Niezadowolona jest Francja, zamrożenia budżetu żądają też Szwecja i Holandia, a rabatów dla siebie Austria i Dania – wylicza Świdlicki.
Weto większej liczby państw to czarny sen polskich negocjatorów. Zmniejsza szanse na realizację forsowanego przez Warszawę planu B – rocznych budżetów tymczasowych.