Co dziewiąty zdolny do pracy Europejczyk nie ma zatrudnienia – wynika z nowych danych Komisji Europejskiej. Średnia jak zwykle ukrywa jednak przypadki najbardziej dramatyczne, jak Grecja czy Hiszpania, gdzie bezrobocie sięga 27 proc. Sytuacja szybko się nie poprawi, bo oczekiwane ożywienie gospodarcze jest coraz słabsze.
Bruksela obniżyła po raz kolejny prognozę dla strefy euro, tym razem z 1,2 proc. do 1,1 proc. na 2014 rok. – Jest zbyt wcześnie, by ogłosić zwycięstwo. Bezrobocie utrzymuje się na niedopuszczalnie wysokim poziomie – przyznał Olli Rehn, komisarz UE, podczas prezentacji w Brukseli jesiennych prognoz gospodarczych.
– Ton Brukseli nie jest triumfujący. To dobrze, bo ryzyko jest poważne – ocenia w rozmowie z „Rz" Andre Sapir, ekonomista brukselskiego instytutu Bruegel. Według niego pozytywne jest to, że kraje wychodzą z recesji, niektóre nawet po czterech latach. Ale prognozy są zbyt słabe, żeby mówić o przełomie.
Od wybuchu światowego kryzysu w 2008 r. Bruksela zaleca rządom oszczędności i reformy strukturalne. Problem polega jednak na tym, że w sytuacji recesji czy nawet słabego wzrostu kraje nie mają wpływów budżetowych. Bez ożywienia takie państwa jak Grecja, Hiszpania czy Portugalia nie są w stanie jednocześnie znacząco zbijać deficytu budżetowego i reformować gospodarki.
Kraje w kryzysie coraz bardziej krytycznie patrzą na Niemcy, które korzystając z rekordowo niskich stóp procentowych, oddłużają państwo i napędzają swój eksport zamiast, jak chcieliby inni, wspierać popyt wewnętrzny. Według tego myślenia Niemcy, kupując produkty z Grecji, Hiszpanii czy Portugalii, pozwoliliby tym krajom złapać oddech. – Na pewno takie wsparcie pomogłoby, choć nie rozwiązałoby wszystkich problemów, bo te kraje muszą przeprowadzić poważne reformy strukturalne – uważa Andre Sapir.