Reklama

Jakub Ekier: Samarytanie z fakturą

Na nasze stosunki z Ukraińcami patrzę jak na inne sprawy publiczne: z boku, przez pryzmat retoryki. Ale wystarczy to i odrobina wiedzy, bym czuł, że alarmująco źle się dzieje – z nami.

Publikacja: 05.09.2025 15:30

Jakub Ekier: Samarytanie z fakturą

Foto: Adobe Stock

Ja także czekam, aż ukraińska opinia publiczna potępi masakrę na Wołyniu. Jej obustronne upamiętnianie stałoby się jeszcze jednym ostrzeżeniem przed homo sapiens. Wierzę w to, na co wskazuje psychologia społeczna: że okrucieństwo drzemie w każdym z ludzi. Że wyzwala je między innymi fałszywe uogólnienie co do innej grupy, obarczenie jej zbiorową odpowiedzialnością. Cierpią przez to różne nacje w różnym czasie. Z początkiem rosyjskiej inwazji wyobrażałem sobie mieszkańców Mariupola jak warszawian we wrześniu 1939 roku, a zbrodnie w Buczy – jak bestialstwo, które podczas powstania dotknęło cywilów na Ochocie i Woli.

Może z takim wyobrażeniem liczni Polacy trzy lata temu pomagali ukraińskim uchodźcom. Miałem wtedy poczucie, że kierują się potrzebą serca, ale też inwestują w przyszłość. Że zjednują sąsiadów ze Wschodu bezterminowym kredytem dobrych uczuć. Była to szansa na sojusz z Ukrainą, emocjonalny, trwalszy niż oficjalny.

Czytaj więcej

Mariusz Cieślik: Ukraina zapracowała sobie na odebranie przywilejów

Jednak dziś na Ukraińców zwykło się narzekać; łatwo uogólnić to, co złe. Mózg homo sapiens, także polskiego, uważniej postrzega zjawiska ujemne. Iluś grzecznych budowlańców, informatyków czy sprzedawczyń ze wschodnim zaśpiewem zaprzątnie nas mniej niż opowieść, jak ukraińscy lokatorzy awanturowali się z wynajmującym. A co gorsza też, Polacy nie są oswojeni z wieloetnicznością.

Zwłaszcza alarmują mnie niektóre publiczne echa tego posunięcia dobiegające z polskiej strony. Słyszę w nich pochwały zbiorowej odpowiedzialności i fałszywe uogólnienia, tak jakby lekcje dwudziestowiecznej historii należało przerobić na nowo.

Reklama
Reklama

Zgrzytów, jakich tymczasem nie brakło między oboma państwami, nie oceniam. Szukam nowotestamentowej „belki w oku” własnej wspólnoty. Językowo taką belką, czy raczej pałką, jest rzekoma „ukrainizacja” grożąca Polsce. Końcówka „-acja” może podpowiadać, że dany proces to plan, przez który wrogie siły metodycznie zmieniają nam świat. Jakiś czas jeszcze łudziłem się, że partie straszące „ukrainizacją” nie są wpływowe. Częściej mnie uderzało słowo „wdzięczność”: Ukraina jej nie okazuje, a przecież tak pomogliśmy. Ta liczba mnoga lubi służyć Polakom do samochwalstwa: wszyscy jak jeden mąż walczyliśmy na frontach II wojny światowej, uczyliśmy Francuzów jeść widelcem itede. A wątpię, czy najszczodrzej pomagali ci, co domagają się wdzięczności. Bo prawdziwie ewangeliczny Samarytanin nie wystawia faktury za miłosierdzie. Wystawiając ją Ukraińcom, cofnięto im kredyt, zniweczono wielką szansę psychologiczną i geostrategiczną.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Putin znów zwyciężył w Polsce

Jesteśmy narodem otwartych serc – stwierdził w sierpniu Karol Nawrocki. W tym samym wystąpieniu opowiedział się za tym, by dłużej czekać z nadawaniem polskiego obywatelstwa i więcej nie przyznawać 800+ niezatrudnionym Ukraińcom – a praktycznie Ukrainkom z dziećmi. Co więcej, w projekt ustawy mówiącej o tym prezydent wpisał też zakaz głoszenia (karalnego tak czy owak) banderyzmu. A przez to naznaczył dzisiejszych uchodźców ukraińskich skojarzeniem z wołyńską masakrą.

Ale zwłaszcza alarmują mnie niektóre publiczne echa tego posunięcia dobiegające z polskiej strony. Słyszę w nich pochwały zbiorowej odpowiedzialności i fałszywe uogólnienia, tak jakby lekcje dwudziestowiecznej historii należało przerobić na nowo. Oto jeden ukraiński dziennikarz z polskim paszportem znieważył prezydenta, więc wszystkim stamtąd trzeba utrudnić zyskanie obywatelstwa. Ktoś jeden pokazał na stadionie czerwono-czarną flagę, więc weźmy się nareszcie za tych banderowców. Jeden aktywista ukraiński naurągał Polakom, więc ukarzmy za niego kilkadziesiąt albo więcej tysięcy potrzebujących i odbierzmy im socjalny przywilej.

Tę ostatnią nowelizację popiera 60 proc. rodaków. Bez jednoznacznych dowodów, że odniosą stąd korzyść inną niż satysfakcja, będę się za nich wstydził. Zasypiam bez obawy, że nocą od uderzenia rakiety zmiażdżą mnie gruzy bloku; budzę się nie jako uchodźca i nie w lęku o bliskich, którzy poszli lub mogą pójść na front. I nadal będę miał poczucie, że nie Ukraińcy, ale ja zaznaję przywileju. Niech naród otwartych serc mi to wybaczy.

Ja także czekam, aż ukraińska opinia publiczna potępi masakrę na Wołyniu. Jej obustronne upamiętnianie stałoby się jeszcze jednym ostrzeżeniem przed homo sapiens. Wierzę w to, na co wskazuje psychologia społeczna: że okrucieństwo drzemie w każdym z ludzi. Że wyzwala je między innymi fałszywe uogólnienie co do innej grupy, obarczenie jej zbiorową odpowiedzialnością. Cierpią przez to różne nacje w różnym czasie. Z początkiem rosyjskiej inwazji wyobrażałem sobie mieszkańców Mariupola jak warszawian we wrześniu 1939 roku, a zbrodnie w Buczy – jak bestialstwo, które podczas powstania dotknęło cywilów na Ochocie i Woli.

Pozostało jeszcze 85% artykułu
/
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Plus Minus
„Gra w kości”: Święte kości
Plus Minus
„Przyjaciele muzeum”: Sztuka zdobywania darczyńców
Plus Minus
„Mafia: The Old Country”: Wyspa jak z krwawego obrazka
Plus Minus
„Lato 69”: Edukacja seksualna
Plus Minus
„Państwo Rose”: Wojna na gesty, wojna na słowa
Reklama
Reklama