Nie wiem, czy państwo pamiętają, jak to wyglądało. Oto w ciągu kilku dni, za sprawą wprowadzenia przez rząd Morawieckiego ograniczeń dla eksportu ukraińskiego zboża, z najlepszego przyjaciela Kijowa awansowaliśmy na sojusznika Kremla. Zarówno dla znacznej części politycznych elit, jak i mediów nad Dnieprem. Przy czym nie ma wątpliwości, kto miał w tym sporze rację. Zboże miało jechać dalej, tymczasem zostawało w Polsce. To zaś z kolei spowodowało protesty rolników. A potem to już poszło. Ataki prezydenta Zełenskiego, ostentacyjne pomijanie „przyjaciół z Polski” w rozmowach o przyszłości Ukrainy czy wreszcie utrudnianie ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej. Mimo zmiany rządu, od której upłynęły już prawie dwa lata, trudno też zauważyć jakikolwiek zwrot w polityce Kijowa. To z kolei przekłada się na wzrost nastrojów antyukraińskich, co widać było zwłaszcza w czasie ostatniej kampanii wyborczej. O ograniczeniach przywilejów dla Ukraińców mieszkających w Polsce mówili wtedy nie tylko Sławomir Mentzen czy Karol Nawrocki, ale także Donald Tusk i Rafał Trzaskowski. W poprzednim zdaniu kluczowe jest słowo „przywileje”, do którego jeszcze wrócimy.