Na razie na miejscu chińskiego Manhattanu jest dużo błota, pustej przestrzeni i ciężarówek. To miejsce ma 15 kilometrów kwadratowych powierzchni, nazywa się Qianhai i jest zachodnią częścią chińskiego miasta Shezhen graniczącego z Hong Kongiem. Shenzhen było pierwszą specjalną strefą ekonomiczną w Chinach, stworzoną na początku lat 80. XX wieku. Okazało się, że taka strefa była strzałem w dziesiątkę – miasto rozwija się w imponującym tempie od lat.

Nowa specjalna strefa ekonomiczna

Qianhai to jedna z nowych 10 specjalnych stref ekonomicznych, w których Chiny chcą eksperymentować gospodarczo. Główną nowością w tej strefie ma być złagodzenie kontroli nad przepływem gotówki i tym samym ułatwienie inwestorom kupowania zagranicznych akcji. Podobnie łatwo będą mieli inwestorzy spoza Chin, którzy będą chcieli prowadzić interesy w Qianhai. Cel tych ułatwień jest bardzo prosty – do 2020 roku nowa strefa ekonomiczna ma stać się chińskim odpowiednikiem nowojorskiego Manhattanu, w szczególności jego giełdowym zagłębiem, czyli Wall Street.

To spore ryzyko dla Chin, ale gospodarka Państwa Środka z każdym rokiem dokonuje coraz głębszej transformacji urealniającej jej ekonomiczne możliwości. Według analityków, jeżeli głębsza reforma w rodzaju tej planowanej w Qianhai nie zostanie wprowadzona teraz, Chiny zafundują sobie poważny kryzys finansowy na własne życzenie. Plan rewolucyjnych reform to dzieło nowego prezydenta Xi Jingpinga, który jako pierwsze miejsce do odwiedzenia po oficjalnym objęciu urzędu wybrał właśnie Shenzhen i Qianhai. Tam pod koniec 2012 roku mówił o odrodzeniu chińskiego snu i powrocie na ścieżkę wzrostu.

Tradycje Shenzhen i Deng Xiaopinga

He Zijun, dyrektor władz Qianhai, nazywa miejsce fabryką produkujące te chińskie sny. Znaczenie Shenzhen jest dla Chin bardzo duże i poza oczywistymi wynikami gospodarczymi, miasto kojarzy się z historycznymi reformami Deng Xiaopinga, który od 1978 roku wprowadzał państwo na drogę ekonomicznych zmian. Podobnie jak Shenzhen, Qianhai może stać się poletkiem doświadczalnym do większego otwierania gospodarki. Chińczycy wiedzą, że reformy trzeba wprowadzać szybko, ale nie można stracić przy tym głowy.

Są już pierwsi wielcy inwestorzy. Firma Silverstein, deweloper następców wież World Trade Center w Nowym Jorku, wspólnie z chińskimi przedsiębiorcami kupiła ziemię, na której postawi powierzchnie biurowe i handlowe dwukrotnie większe od tych w Empire State Building. Zagranicznych graczy kusi się niskimi podatkami – w Qianhai wystarczy płaci 15 proc, zamiast 25 wymaganych w Chinach, czy 16,5 proc. w pobliskim Hong Kongu. Miejsce ma szybko zamienić się w ruchliwy plac budowy, z którego wieżowce zaczną piąć się w górę. Nazwa już jest gotowa: Manhattan w delcie Rzeki Perłowej. Ewentualnie może być Hong Kong 2.0. Ważne, by napływ zagranicznego kapitału był stały. Walka z pozostałymi strefami ekonomicznymi w Chinach będzie ostra, ale przez bliskość HK i Shenzhen Qianhai ma ogromny potencjał. Już za 6 lat i 45 mld dolarów przekonamy się, czy plany chińskich władz były odpowiednie.