W 2006 roku poznał młodą terapeutkę Emily Gordon. Zaczęli się spotykać, ale nie był to łatwy związek. Rodziny młodych ludzi mieli bowiem o ich przyszłych związkach zupełnie inne wyobrażenie. Kumail bardzo długo wręcz bał się przyznać rodzicom, że spotyka się z Amerykanką, nie-Muzułmanką, obiecując im, żę ożeni sę z kobietą z ich kręgu kulturowego i religijnego. Dopiero gdy Emily ciężko zachorowała i przez 12 dni była w śpiączce, zdał sobie sprawę, ile dla niego znaczy. Nie odchodził od niej w szpitalu. Dziewczyna pokonała chorobę, trzy miesiące później pobrali się. Są małżeństwem od dziesięciu lat.
Ta historia stała się podstawą scenariusza „I tak cię kocham”, który za namową Judda Apatowa, Nanjian napisał, zresztą razem z żoną, dziś dziennikarką, autorką tekstów w „Huffington Post” czy „The New York Times”.

 

Wyreżyserowany przez Michaela Showaltera film nie jest typową komedią romantyczną. Dużo tu miłosnych perturbacji, jeszcze więcej humoru. Przede wszystkim jednak jest to opowieść o miłości „zakazanej” kulturowo. O zderzeniu dwóch światów. Przy czym nie ma tu niebezpiecznych schematów. Rodzice Kumaila, choć konserwatywni, namalowani są w ciepłych barwach, rodzice Emily, choć nowocześni i liberalni, mają swoje konserwatywne oblicze i poważne obiekcje w sprawie związku córki. Ale jest to również film o przełamywaniu barier i uprzedzeń. Bardzo dzisiaj ważny.

Sporo wnoszą tu na ekran aktorzy: grający siebie Kumail Nanjian, coraz bardziej popularna jako typowa amerykańska „dziewczyna z sąsiedztwa” Zoe Kazan jako Emily i świetna Holly Hunter w roli matki dziewczyny zakochanej w muzułmaninie. „I tak cię kocham” jest więc komedią romantyczną dla wybrednych. Tych, którzy nie chcą kojarzyć tego gatunku z cukierkowym wyciskaczem łez z happy endem.