„Dziecko żyje na małej planecie. Ma siostrę, brata, mamę, tatę, psa Miśka na podwórku i trzy małe koty. Ma słońce i księżyc. Ma drzewo, szmacianą lalkę, nowy zeszyt. Kiedy więc dziecku zabijają na jego oczach rodziców, to jakby świat zabijali razem ze słońcem, księżycem, zeszytem, lalką" – mówi na początku „Małej zagłady" narratorka filmu.
1 czerwca 1943 r., na Zamojszczyźnie, na skraju zwierzynieckich lasów, Niemcy spacyfikowali wieś Sochy. Palili domy i stodoły, zabijali ludzi. Z 88 chałup ocalały trzy. Według historyka Czesława Madajczyka zginęło wówczas 106 mężczyzn, 54 kobiety i 24 dzieci. Inne źródła podają nawet ok. 200 ofiar. Z domu numer 57, który należał do rodziny Ferenców, ocalało troje dzieci: dziewięcioletnia Tereska, jej mała siostra Kropka i brat Jaś.
Świadkowie pacyfikacji
Po latach córka Teresy – Anna Janko wróciła do tamtych wydarzeń. Napisała książkę „Mała zagłada". Dla swojej matki, która na zawsze zachowała gdzieś głęboko w sobie strach i czasem – jak pisze Janko – „kładła się na tapczanie i płakała nie wiadomo dlaczego". Dla siebie. Dla swojej córki. Dla wszystkich, żeby nie zapomnieli.
– Kiedy zdecydowałam się tę książkę napisać, siedziałam nad dokumentami, ale również jeździłam do naocznych świadków pacyfikacji Soch. Tych niegdysiejszych dzieci, które razem z moją mamą przeżyły ów dzień. Weszłam do ich świata. Poznałam ludzi starych, dojrzałych. Ale przecież odtwarzając przeszłość, tworzyliśmy naszą teraźniejszość – mówiła autorka książki podczas niedawnego spotkania w Filmotece Narodowej – Instytucie Audiowizualnym. I dodawała:
– Przeszłość nie jest statyczna, zmienia się w zależności od tego, jacy jesteśmy teraz. Konstruuje nasze dziś i nasze jutro. Dlatego musimy ją nieustannie drążyć.