Jerzy Stuhr: Obserwuję stępienie zasad moralnych

Obserwuję stępienie zasad. Nie ich brak, zapaść czy masakrę. Właśnie stępienie. Ten stan mnie intryguje - mówi Jerzy Stuhr w rozmowie z Barbarą Hollender.

Aktualizacja: 08.11.2007 13:04 Publikacja: 07.11.2007 19:13

Jerzy Stuhr: Obserwuję stępienie zasad moralnych

Foto: Materiały Promocyjne

Rz: Mody w polskim kinie zmieniają się, a pan, od chwili swego debiutu reżyserskiego, niezmiennie opowiada o moralności Polaków.

Jerzy Stuhr:

To mi się wydaje najciekawsze. Nie osądzam, ale obserwuję. Chcę zrozumieć. I namawiam widzów do refleksji.

W czasach kina moralnego niepokoju artyści nie mieli kłopotów z rysowaniem postaci bohaterów. Ale wtedy podział na "nas" i "onych" był klarowny. Dziś wszystko się skomplikowało. Jak pan widzi współczesną moralność?

Obserwuję stępienie zasad. Nie ich brak, zapaść czy masakrę. Właśnie stępienie. Ten stan mnie intryguje. W "Dużym zwierzęciu" pokazywałem, jak rodzi się nietolerancja. Dzisiaj próbuję zrozumieć, gdzie zaczyna się proces, który doprowadza do moralnej degrengolady. Nie chcę portretować ludzi upadłych. Przyglądam się małym potknięciom. Idea "Korowodu" wzięła się z rozmowy ze studentem, który sfałszował w indeksie mój podpis. Wezwałem go, a on, jakby nic się nie stało, stwierdził: "Ale przecież pan mi dał zaliczenie". Nie wiedział, czego od niego chcę. Powiedziałem mu kiedyś, że zaliczył, potem wyjechałem na festiwal, a dziekanat upominał się o jego indeks. No to sobie wpisał. A czy od takiego drobnego ustępstwa wobec zasad uczciwości nie zaczyna się równia pochyła? Mój ojciec nazywał to syndromem "rozpiętej kamizelki". Powtarzał mi: "Nie rozpinaj nigdy kamizelki w publicznych miejscach".

W "Korowodzie" jako pierwszy polski filmowiec dotyka pan problemu lustracji.

Były inne scenariusze, mnie udało się wcześniej zebrać pieniądze na realizację. A stało się to w czasie, gdy rozgorzała dyskusja wokół teczek.

Pana film wyprzedził historię. Premiera "Korowodu", którego bohater sam skazuje się na niebyt za swoją współpracę z UB, odbyła się dwa dni po dramatycznym wyznaniu Michała Boniego.

Kiedy zobaczyłem jego twarz na ekranie telewizora, powiedziałem do żony: "Jezus Maria, to Frycz. To jest mój film".

Jaki jest pana stosunek do tego bohatera?

Miłosierny. Nie usprawiedliwiam go. Ale widzę człowieka, który sam sobie wymierzył karę.

To wystarczy?

Dla mnie tak. Jeśli komuś kiedyś złamano serce i kręgosłup, to została w nim blizna. Skażenie. Ja już do takiej osoby nie mam zaufania. Gdyby on chciał zostać ministrem kultury, to zaprotestowałbym. Ale też nie mogę się pogodzić, by szermując hasłami lustracji, niszczono ludzi. Dlatego jako człowieka zostawiam go w tym jego czyśćcu. Gdzieś na lotnisku. Będzie tułał się z poczuciem winy, może nawet do końca życia.

Pana obrachunki z przeszłością nie kończą się na rozliczeniu donosiciela. Pokazuje pan ludzi przez niego skrzywdzonych.

Jeden z bohaterów to człowiek przegrany. Pomówiony, zastraszony, skreślony przez przyjaciół. Wielu takich było. A jest jeszcze żona. Cierpiąca i napiętnowana. Rodziny często nic nie wiedziały o działalności swoich bliskich, ale teraz płacą za ich błędy.

No i wreszcie rektor. Partyjny. Ten, któremu czerwona legitymacja do dzisiaj się opłaca.

Pomyślałem, że skoro uzbierałem cały bukiet PRL-owskich postaci, to nie może w nim zabraknąć członka PZPR. Ci ludzie są dzisiaj spokojni, bo nie wolno ich było werbować.

Portretuje pan także młodą generację Polaków. Jak pan ocenia to pokolenie?

Bardzo lubię młodych. Ale widzę ich strach. Gorszy od naszego. Bo my baliśmy się kiedyś milicji, szantażu, oni mają lęk przez przyszłością. Są skryci, nieufni, z większym trudem ujawniają uczucia. I, co bardzo przykre, pozbawieni parasola tradycji, bo się od niej odcinają. Ja miałem swoich mistrzów. A moi studenci nikogo nie cenią i nikogo nie naśladują.

Pana bohater pisze za pieniądze prace magisterskie i romansuje z dwiema dziewczynami naraz. Starsze pokolenie odpokutowuje swoje grzechy. Chłopak nawet nie czuje, kiedy przechodzi granicę, za którą zaczyna się robić niebezpiecznie. Ale czyja to wina? Nie nasza?

Nasza. Bo ich dzieciństwo i wczesna młodość przypadły na czas niszczenia autorytetów. Mam w oczach taki obraz z telewizji: pracownicy wywożą na taczkach dyrektora zakładu. On się broni, a mężczyzna, który trzyma na ramionach dziecko, rzuca w niego pomidorem. Pomidor roztrzaskuje się na głowie dyrektora, dziecko zaczyna się strasznie śmiać. Oglądając wtedy ten materiał, pomyślałem: "Boże święty, jaka straszna krzywda stała się temu maluchowi! On już nigdy nie uzna żadnego autorytetu".

Ale czy młodych ludzi obchodzi przeszłość?

Moich studentów komunizm, lustracja, nawet stan wojenny w ogóle nie interesują. Kiedyś tylko zauważyłem błysk ciekawości w ich oczach. Opowiadałem im, jak w 1968 roku byłem w komitecie strajkowym na polonistyce na UJ i przyszedł do mnie ubek. Zagroził, że jak nie wycofam się ze strajku, to mój ojciec straci pracę. Tylko tyle. Zaraz potem i tak nas spacyfikowali. Ale ja ograniczyłem swoją działalność. Opowiedziałem kolegom o wizycie ubeka i oni zadecydowali: "Nie przychodź na następne zebrania". Może jak mówiłem to swoim studentom, to pomyśleli o własnych rodzicach? Ale generalnie słuchają tych opowieści tak, jak ja przed laty historii z II wojny światowej.

A więc kompletna bierność?

Im właśnie mówię: "Uważajcie, bo przyjdzie dzień, gdy może wpaść wam w ręce los złamanego człowieka". I nagle będziecie musieli coś z tym zrobić.

Smutna ta pana społeczna wizja. Jak się od tego odbić?

Nie mam recepty. I nawet nie wiem, czy muszę mieć. Pokazuję, co się dzieje. Ale myślę, że nadzieję niosą tacy ludzie, jak jedna z bohaterek "Korowodu" dziewczyna z Rzeszowa, która instynktownie dąży do prawdy. Wierzę, że gdzieś są ludzie do niej podobni. Może jakaś nauczycielka. Może jakiś ksiądz. Trzeba się na nich oprzeć.

Mówi pan o jednostkach. A co z kręgosłupem narodu?

A nie, takiej odpowiedzialności nie mogę na siebie wziąć. I żaden artysta nie weźmie. Obawiam się czasem, że widzowie czekają na katharsis. Myślą, że zafunduję im łaźnię. A mogę im dać tylko miednicę.

Rz: Mody w polskim kinie zmieniają się, a pan, od chwili swego debiutu reżyserskiego, niezmiennie opowiada o moralności Polaków.

Jerzy Stuhr:

Pozostało 98% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu