Carlos Saura to jeden z najoryginalniejszych europejskich reżyserów, a taniec w jego filmach zajmuje miejsce szczególne. Niedawno przemknęła przez nasze ekrany wysmakowana „Iberia”, wcześniej dynamiczne „Tango” i „Flamenco”.
Najważniejsza była jednak współpraca, jaką w latach 80. podjął z choreografem Antonio Gadesem. Rozpoczęły ją „Krwawe gody”, potem przyszła „Carmen” i „Czarodziejska miłość”. W pierwszym filmie Saura zarejestrował jedynie sceniczne widowisko Gadesa, dwa pozostałe były ich wspólnymi dziełami.
Carmen pracująca w fabryce cygar w Sewilli, sportretowana w XIX-wiecznej noweli Francuza Prospera Mériméego, fascynowała reżyserów już w czasach niemego kina. Wersja Saury, który z Gadesem przeniósł tę historię do współczesnej sali baletowej, zachwyca naturalnością. – Carmen jest szczera, gdy kocha, to całą sobą – mówił podczas pracy nad filmem Antonio Gades. – Gdy nie kocha, po prostu to mówi. A na końcu woli umrzeć, niż zrezygnować z wolności.
Powstał jeden z najdoskonalszych przykładów włączenia tańca w filmową narrację. U Saury nie jest on ozdobnikiem, lecz dopowiada to, czego nie trzeba wyrażać słowami. Ogromny sukces filmu skłonił zaś reżysera i choreografa do stworzenia jego teatralnej wersji. Od ponad 20 lat „Carmen”, którą zrealizowali wspólnie Carlos Saura i Antonio Gades, wędruje po scenach świata, teraz po raz pierwszy mogliśmy oglądać ją w Polsce. W Operze Narodowej trzy występy hiszpańskiego zespołu przyjęto entuzjastycznie.
Akcja rozgrywa się wyłącznie w baletowej sali prób, nie ma tu – jak w filmie – scen poza nią czy nie do końca wyjaśnionych życiowych związków tytułowej bohaterki, co przydawało jej tajemniczości. Konflikt między zakochanym choreografem a tancerką Carmen, która rezygnuje z tej miłości i wybiera innego, nakłada się na akcję przygotowywanego spektaklu. Pytanie – co jest jego kolejnym fragmentem, a co rozgrywa się między postaciami – staje się jednak mało istotne. Liczy się bowiem żywiołowy taniec.