Wzloty i upadki białoruskiego artysty

Zamiast jednoznacznej opowieści o łamaniu praw człowieka na Białorusi powstał portret opozycjonisty Aleksandra Puszkina, człowieka niejednoznacznego - o swoim najnowszym filmie "Białoruski walc" opowiada polski reżyser Andrzej Fidyk.

Publikacja: 18.12.2007 17:14

Wzloty i upadki białoruskiego artysty

Foto: Materiały Producenta

[b]To pierwszy pański film od siedmiu lat. Co skłoniło pana do realizacji?[/b]

[b]Andrzej Fidyk:[/b] Trzy lata temu norwescy producenci zwrócili się do mnie z propozycją nakręcenia dokumentu o Korei Północnej. Okazało się, że planują serię kilku filmów opowiadających o krajach, w których łamane są prawa człowieka. Szybko ustaliliśmy, że zajmę się także naszym sąsiadem zza miedzy – Białorusią.

[b]Jak znalazł pan bohatera filmu?[/b]

Zacząłem jak zwykle, przeglądałem wycinki prasowe, by znaleźć punkt zaczepienia. Zainteresowała mnie informacja, że prezydent Łukaszenko postanowił sprzedawać kołchozy po osiem dolarów za sztukę. By się upewnić, że temat jest smaczny, zadzwoniłem do Jerzego Kaliny, naszego reportera i dokumentalisty z Telewizji Białystok, który świetnie zna Białoruś. Powiedział, że ma lepszy temat do filmu – opozycjonistę Aleksandra Puszkina. Mieliśmy współpracować, ale odebrano mu wizę i nie mógł pojechać na Białoruś.

[b]A pan i ekipa nie mieliście problemów z filmowaniem na Białorusi?[/b]

Otrzymaliśmy odpowiednie pozwolenia, ale to nie oznaczało swobody. Pierwszy raz pojechałem odwiedzić Puszkina w październiku 2004 roku w jego rodzinnym Bobrze. Kiedy wyszliśmy razem na spacer po wsi, poszła fama, że Puszkin chodzi z amerykańskim szpiegiem. Po powrocie do domu, natychmiast pojawiło się dziesięciu funkcjonariuszy – umundurowanych z milicji i po cywilnemu z KGB. Sprawdzali, kim jestem i co tam robię. Wyszli i przyszło dziesięciu innych. Nie przesadzam, mówiąc, że dziesięciu, bo tam kontrolujących jest wielu naraz, żeby wzbudzić strach. Już na zdjęciach mieszkańcy Bobra nie bardzo nas lubili, co wywoływała skrajnie antypolska kampania w białoruskiej telewizji. Każdy z kolejnych pobytów trochę skracaliśmy, by nie doszło do jakiejś prowokacji i nie znalazł się powód odmówienia nam kolejnego wjazdu.

9 maja pojawiliśmy się z kamerą, by utrwalić obchody dnia zwycięstwa w Bobrze. I znowu dziesięciu funkcjonariuszy sprawdzało nasze papiery. Ale były w porządku, więc pozwolili nam zostać i filmować uroczystość.

[b]Czy bohater pana filmu jest na Białorusi znaną postacią?[/b]

Opozycjoniści go znają. Puszkin od ośmiu lat wiesza na dachu swojego domu biało-czerwono-białą flagę dawnej Białorusi, niemile widzianą przez obecne władze. Do tego jest malarzem, po prostu artystą. Systematycznie jeździ do Mińska i robi performance pokazujące jego niezgodę na reżim Łukaszenki. Jeden z nich polegał na podjechaniu pod rządowy budynek z taczką gnoju z napisem „dla prezydenta Łukaszenki". Sfilmowaliśmy Puszkina, który pokazał wystawę portretów białoruskich patriotów uważanych przez władze za zdrajców. Rozstawił je na schodach przed wejściem do Muzeum Narodowego, bo wewnątrz, oczywiście, mu nie pozwolono.

[b]I nie spotyka go za to kara?[/b]

Bywa aresztowany, ale szybko go wypuszczają. Traktują go bardziej jak oryginała niż autentyczne zagrożenie. Bo prawda jest taka, że większość społeczeństwa popiera Łukaszenkę. Ludzie są mu wdzięczni za regularne wypłacanie emerytur, chociaż są niewielkie. Dlatego głosują na niego. Ojciec i żona Puszkina mówią w filmie o naturze Białorusinów. O tym, że nie mają oni natury wojowników, tylko chcą żyć spokojnie, małym nakładem sił. Żona opowiada dowcip o naturze swoich rodaków, którego puenta jest gorzka – potrafią przyzwyczaić się nawet do życia na szubienicy.

[b]Czy scenariusz filmu powstawał w czasie zdjęć?[/b]

Całkowicie. Z ciekawości zaryzykowałem eksperyment i postanowiłem filmować to, co chciał Puszkin. Byliśmy m.in. na tamtejszym Święcie Zmarłych – Radunicy, na nocy Kupały – odpowiedniku naszych wianków, a także z wizytą u jego byłej kochanki, z którą ma 13-letnią córkę. Sam wymyślił te odwiedziny i już w windzie cieszył się, jaki zrobi performance. To był moment zwrotny. Jakby ktoś wylał na nas kubeł zimnej wody. Bo Puszkin okazał się innym człowiekiem, niż myśleliśmy. Do tej pory był fajnym facetem, którego nie można było nie lubić... I tak zamiast jednoznacznej opowieści o łamaniu praw człowieka na Białorusi powstał portret Puszkina, człowieka niejednoznacznego...

[b]To jak jest z prawami człowieka na Białorusi?[/b]

Demokracji tam nie ma, ale trudno mówić, że to kraj totalitarny. Równocześnie realizowałem zdjęcia do dwóch filmów – o Białorusi i o obozach koncentracyjnych w Korei Północnej. Można powiedzieć, że w stosunku do Korei Północnej Białoruś jest rajem na ziemi.

[b]W 1989 roku nakręcił pan już „Defiladę", film o reżimie w Korei Północnej. Czy zaszły tam zmiany na gorsze?[/b]

Na to wygląda, bo kręcąc dziś film o tym kraju, nie można opowiadać o łamaniu praw człowieka, bo tych praw w ogóle nie ma. Od razu było też wiadomo, że nie ma szans, by wejść z kamerą do tamtejszych obozów koncentracyjnych. Wymyśliłem więc, że pojadę do Seulu, czyli Korei Południowej, i znajdę uchodźcę z Korei Północnej, najlepiej reżysera. A później namówię go na zrobienie spektaklu teatralnego o takim obozie. I zostaną do niego zaangażowani byli więźniowie, którym udało się cudem zbiec. Pomysł był więc niezwykle skomplikowany. Mogło nie wypalić, już na początku. Ale udało się. W efekcie zrobiliśmy musical, który odniósł największy sukces w historii Korei Południowej. Ale poczucie satysfakcji mam połowiczne, bo w trakcie realizacji filmu straciłem poczucie humoru. I to chyba mój pierwszy dokument, w którym nie ma nawet cienia dowcipu.

[i]Premiera "Białoruskiego walca" w czwartek w TVP 1 o 22:35[/i]

[ramka]Andrzej Fidyk

W TVP zaczął pracować w 1980 roku jako absolwent Wydziału Handlu Zagranicznego SGPiS, wcześniej był referentem w biurze handlu zagranicznego. Po wygraniu konkursu na stanowisko kierownika produkcji pracował przy realizacji serialu, wkrótce zaczął realizować pierwsze reportaże, a w 1982 roku zadebiutował w roli dokumentalisty. Debiutancki „Idzie Grześ przez wieś" dostał Brązowego Lajkonika na KFF. Tematów do kolejnych filmów szukał coraz dalej – w KRLD („Defilada", 1989), Iranie („Sen Staszka w Teheranie", 1992), Rosji („Rosyjski strip-tease", 1993), Japonii („Pocztówka z Japonii", 1994), Brazylii („Carnaval – największe party świata", 1995), Indiach („Kiniarze z Kalkuty", 1998), afrykańskim Suazi („Taniec trzcin", 2000). Od wiosny 1996 do jesieni 2005 roku był szefem Redakcji Dokumentu TVP 1. Za jego sprawą pojawiły się stałe pasma emisji: „Czas na dokument", „Miej oczy szeroko otwarte", „Czas na kontrowersyjny dokument". Wykładał także na Wydziale Reżyserii, Realizacji i Organizacji Uniwersytetu Śląskiego.[/ramka]

[b]To pierwszy pański film od siedmiu lat. Co skłoniło pana do realizacji?[/b]

[b]Andrzej Fidyk:[/b] Trzy lata temu norwescy producenci zwrócili się do mnie z propozycją nakręcenia dokumentu o Korei Północnej. Okazało się, że planują serię kilku filmów opowiadających o krajach, w których łamane są prawa człowieka. Szybko ustaliliśmy, że zajmę się także naszym sąsiadem zza miedzy – Białorusią.

Pozostało 93% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu