Cannes ma swoją niezwykłą aurę: rozprażony słońcem nadmorski bulwar, po którym nieustannie przetacza się wielonarodowy barwny tłum, czerwony dywan na schodach Pałacu Festiwalowego, limuzyny podwożące gwiazdy pod kino.
Atmosfera fety, jaka tu panuje, chwilami przypomina premiery ze złotej ery Hollywoodu.
W tym roku na Croisette panuje szczególne podniecenie, bo swój przyjazd zapowiedziały największe amerykańskie sławy: od Harrisona Forda po Roberta De Niro. Ale to przecież tylko otoczka tej imprezy. Prawdziwa siła Cannes polega na tym, że promuje się tu kino interesujące i niełatwe. Takie jak film Meirellesa.
"Miasto ślepców" jest ekranizacją książki Jose Saramago. Laureat Nagrody Nobla z 1998 roku długo opierał się prośbom filmowców, nie chcąc sprzedać praw do ekranizacji powieści. "To jest refleksja na temat degradacji współczesnych społeczeństw. Nie mogłem pozwolić, by dostała się w niewłaściwe ręce" – tłumaczył w wywiadzie dla "New York Timesa" w 2007 roku. Bał się, że Hollywood zrobi z tej historii horror o zombi. Przekonał go dopiero kanadyjski producent Niv Fichman, który zaproponował reżyserię Brazylijczykowi Fernando Meirellesowi.
– Wiedziałem, że w tym filmie trzeba połączyć energię i realizm "Miasta gniewu" z elegancją i subtelnymi akcentami politycznymi "Wiernego ogrodnika" – mówi producent.