Wiek XX kojarzy nam się głównie z dziejowymi kataklizmami, które przeszły przez Europę. Ale Afryka też ma swoją mroczną historię. W Czadzie, który odzyskał niepodległość w 1960 roku, walki trwały nieprzerwanie od 1965 roku przez z górą 30 lat i pochłonęły tysiące ofiar.
Akcja filmu Mahamata-Saleha Harouna zaczyna się w 2006 roku, gdy rząd ogłasza amnestię dla zbrodniarzy wojennych. W wiosce stary, niewidomy mężczyzna daje wnukowi pistolet. Honor rodziny wymaga, by szesnastoletni chłopak zabił mordercę swojego ojca.
Atim znajduje Nassara. Były wojenny rzeźnik jest dziś spokojnym obywatelem. Prowadzi małą piekarnię, jego żona spodziewa się dziecka. Coś przemyślał, przecierpiał, sam otarł się o śmierć i przezwyciężył ciężką chorobę. I może chce odkupić swoje winy, bo codziennie przed drzwi domu wystawia pieczywo dla biednych.
Pewnego dnia zwraca uwagę na chłopca, który przygląda mu się, ale nigdy nie bierze jałmużny. Zaintrygowany proponuje mu pracę w piekarni. Atim czeka na dogodną okazję, by spełnić rodzinny obowiązek, ale w ciągu tych tygodni między nim i mężczyzną zaczyna się rodzić dziwna relacja. Chłopiec podświadomie szuka w Nassarze ojca, którego zawsze mu brakowało. Nassar chce go usynowić.
Mahamat-Saleh Haroun, Czadyjczyk mieszkający w Paryżu i w 1999 roku nagrodzony za debiut „Bye Bye Africa” na festiwalu w Wenecji, za „Suszę” dostał siedem lat później na tej samej imprezie nagrodę specjalną jury. Całkowicie zasłużenie – jego film zadziwia perfekcją i magią. Reżyser niezwykle pięknie prowadzi narrację. Z ekranu pada niewiele słów, za to widz może się rozsmakować w wolnym rytmie opowiadania, gdzie ważne są każdy gest i każde spojrzenie. Wszystko, co najważniejsze, dzieje się tu gdzieś głęboko, w ludziach. Za pozornym spokojem obrazu kryją się ogromne emocje.