Mówił o sobie, że jest dziwką grającą w filmach tylko dla pieniędzy. Rzeczywiście ze 120 tytułów, w których Klaus Kinski wystąpił, niewiele było ważnych, a kilka zapewniło mu trwałe miejsce w historii kina.
On sam wszystkie określał jako beznadziejne szmiry. Ale jednocześnie, choć pochodził z sopockiego lumpenproletariatu i wyrastał w biedzie, potrafił zachowywać się jak gwiazda. Nie znosił najdrobniejszej nawet krytyki ze strony innych. Na każdą uwagę pod swoim adresem reagował agresją. Gardził reżyserami, a największą nienawiścią pałał w stosunku do Wernera Herzoga, w którego filmach zabłysnął.
W autobiografii "Ja chcę miłości!" przyznawał się do setek kochanek. Chciał uchodzić za ekscentryka ignorującego wszelkie normy. Nieustannie prowokował. Był potworem, a jednocześnie geniuszem. Miał siłę i charyzmę bezkompromisowego artysty.
I taki właśnie jest w filmie "Jezus Chrystus Zbawiciel". Biograf Kinskiego Peter Geyer odtworzył spektakl z Deutschlandhalle z 20 listopada 1971 roku. Z zachowanych nagrań dokonanych przez cztery kamery zmontował pasjonujący film. Klaus Kinski stanął wówczas naprzeciw publiczności, by wygłosić swój słynny, oparty na fragmentach Ewangelii monolog. W pierwszych scenach, gdy widzimy go z długimi włosami i iskrzącymi oczami, przypomina bohatera filmu "Aguirre, gniew boży". Tam był konkwistadorem zagubionym w peruwiańskiej dżungli, człowiekiem szalonym, owładniętym żądzą władzy i sławy.
Tu staje w dżinsach i koszuli w ciapki naprzeciw publiczności i wyrzuca z siebie słowa, które brzmią jak list gończy: "Poszukiwany: Jezus Chrystus. Zawód: robotnik. Miejsce zamieszkania: nieznane. Bezwyznaniowiec. Bezpartyjny. Nie występuje publicznie. Oskarżony o kradzież, uwodzenie nieletnich, bluźnierstwo, profanację świątyń, znieważenie urzędów, lekceważenie prawa, obcowanie z dziwkami i kryminalistami...".