[b][link=http://www.rp.pl/galeria/9131,16,327825.html" "target=_blank]Obejrzyj więcej zdjęć[/link][/b]
Fresk historyczny Johna Woo jest gigantyczną produkcją. Wszystko – od budżetu po najmniejszy detal w kadrze – świadczy o tym, że rozmach filmu miał przyćmić nie tylko to, co dotychczas powstało w Azji, ale także w Hollywood.
Realizacja pochłonęła 80 milionów dolarów. W zdjęciach wzięły udział tysiące statystów, część z nich dostarczyła chińska armia. Wybudowano gigantyczne dekoracje – w tym 18 naturalnej wielkości okrętów, które wzięły udział w wielkiej bitwie morskiej wieńczącej film.
Gigantyczne środki zostały użyte, by pokazać jedno z najważniejszych wydarzeń chińskiej historii: starcie wojsk Północy z Południem w 208 r. n.e., za czasów panowania dynastii Han. Bitwa obrosła legendą dzięki napisanej w XIII w. powieści "Romans trzech królestw" Luo Guangzhonga. Film Woo jest jej swobodną adaptacją.
"Trzy królestwa" są czystą rozrywką. Reżyser odcina się w wywiadach od podtekstów politycznych, które mogłyby towarzyszyć realizacji najdroższej fabuły w dziejach kinematografii Państwa Środka. A jednak na tego typu superprodukcje władze patrzą wyjątkowo przychylnym okiem. "Trzy królestwa" współgrają bowiem z polityką historyczną reżimu.