Jego teksty trafiły na afisze wielu scen europejskich, także naszych (np. „Tlen” doczekał się pięciu realizacji, a „Walentynki” aż dziesięciu). Ale dramatopisarstwo, aktorstwo i reżyseria teatralna to nie koniec twórczych zainteresowań Wyrypajewa. W 2006 r. zadebiutował w kinie „Euforią”, ascetyczną w formie opowieścią o niespełnionej miłości dwojga ludzi. Niespełnionej, bo nie byli na nią przygotowani.
Jego drugi film – „Tlen” – to zaaranżowana na język kina, tym razem niezwykle emocjonalna, ekranizacja własnej sztuki. Pozbawiona jest narracji w tradycyjnym sensie, podzielona na utwory niczym na płycie CD z nazwiskami kompozytorów poszczególnych kawałków. Dla kilkakrotnie powtarzanej historii miłości mieszkającego gdzieś na zapadłej wsi Sańki (Filimonow) do pięknej, rudowłosej moskwianki Saszy (Gruszka), dla której nie zawahał się zabić łopatą żonę, Wyrypajew wybrał bowiem formę dziesięciu niby-teledysków. I jak na płycie wzbogaca je bonus oraz animowana reklama petersburskich grzybków halucynogennych.
Para aktorów w studiu nagraniowym (tym razem czarnowłosa Gruszka i wystylizowany na dresiarza Filimonow) wyśpiewują i melorecytują kolejne rozdziały o wspomnianej wcześniej miłości i namiętności. Błyskotliwa poezja na przemian z pretensjonalnym słowotokiem atakują z równomiernie rozłożoną mocą.
Tekstom towarzyszą niezwykle dynamicznie sfotografowane i zmontowane obrazy owego popełnionego z miłości morderstwa, pomieszane z wojną z terroryzmem, 11 września 2001 r., bin Ladenem i Dekalogiem.
A tytułowy tlen? To symbol tego wszystkiego, co raz poznane staje się niezbędne do życia. Jak rudowłosa piękność, dla której warto – nie bacząc na konsekwencje – popełnić nawet najcięższą zbrodnię.