Ayush, który grał najmłodszego Jamala, radzi sobie świetnie. Kilka miesięcy temu odbyłem trudną rozmowę z jego bliskimi na temat wagi edukacji w życiu człowieka. I teraz Ayush chodzi do szkoły, dobrze się uczy. Jego ojciec zmarł, był alkoholi- kiem, ale matka to mądra kobieta. Niedawno cała rodzina przeprowadziła się do nowego mieszkania, które dostała od miasta. Nam to lokum wydawałoby się dość skromne, dla nich to niemal pałac. Są bardzo zadowoleni, ale ich aspiracje sięgają coraz wyżej. Podczas ostatniej wizyty poprosili, żebym kupił im samochód. Cóż, tu już musiałem odmówić. Znacznie gorzej dzieje się w rodzinie Rubiny. Rodzicom dziewczynki też władze miasta zaoferowały mieszkanie. Ale jej ojciec odmówił, uznał, że może go usatysfakcjonować jedynie dom z basenem. Nadal więc cała rodzina żyje w slumsach, przejadając pieniądze, które zarobiła Rubina. Nic na to nie mogę poradzić, a ona sama będzie decydować o sobie dopiero gdy skończy 18 lat. Mam nadzieję, że wtedy będę mógł jej pomóc.
[b]Czy reżyser po zakończeniu zdjęć powinien czuć się odpowiedzialny za swoich małych aktorów? [/b]
Jeśli pracujesz z dziećmi, nie wolno ci nagle zniknąć. Film może na zawsze położyć się cieniem na ich psychice. Zjawiasz się, wprowadzasz w kolorowy świat, który nagle się kończy i zostają tylko rozbudzone marzenia, tęsknoty oraz przeświadczenie, że można człowieka wykorzystać, a potem porzucić. Dlatego dalszy kontakt jest bardzo potrzebny. Zwłaszcza w przypadku maluchów ze slumsów, które z góry skazane są przez los na porażkę.
[b]Po ceremonii oscarowej powiedział pan, że wielki sukces to wielkie niebezpieczeństwo. Trzeba umieć wybierać, żeby nie popełnić poważnego błędu. Jak panu to idzie? [/b]
Dostaję sporo ofert. Ale mam własny projekt, o którym myślałem już kilka lat temu. Wtedy nikt nie chciał ryzykować i wyłożyć pieniędzy. To niełatwy film, oparty na autentycznej historii Arona Ralstona, młodego alpinisty, który w 2003 roku przez pięć dni i sześć nocy uwięziony był w górskim kanionie. Głaz przywalił mu rękę, nie mógł się uwolnić, pomoc nie nadchodziła, a on był coraz bardziej wyczerpany. Kamerą wideo, którą miał ze sobą, nagrał sześć listów pożegnalnych do najbliższych. Wreszcie podjął dramatyczną decyzję. Sam odrąbał sobie zakleszczoną wśród skał rękę. W "127 godzinach" przez większość czasu na ekranie będzie tylko jeden człowiek, na dodatek unieruchomiony. To opowieść kameralna i uniwersalna, ale po superprodukcji, jaką był "Slumdog", muszę odetchnąć.
[b]To jednak ryzykowne kino... [/b]