Mike, zwalisty czarnoskóry chłopak z dłońmi jak bochny chleba i ilorazem inteligencji niewiele wyższym niż miał Forrest Gump, spotyka na swojej drodze Leigh Anne Tuohy, tlenioną blondynkę – drobną, ale o wielkim sercu. Jak w klasycznym melodramacie dzieli ich status i miejsce pochodzenia. On wywodzi się ze slumsów Memphis. Ona jest żoną milionera, jednak mimo wszystko postanawia mu pomóc. Przygarnia do rodziny, niczym troskliwa matka dba o jego postępy w nauce i rozwój kariery zawodnika futbolu amerykańskiego.

Film Johna Lee Hancocka oparty jest na faktach, ale wydarzenia, o których opowiada, przedstawione są w konwencji familijnej bajki. Reżyserowi nie zależało na opowieści o wyzbywaniu się uprzedzeń, mozolnym przełamywaniu stereotypów i podkreślaniu społecznych kontrastów. Stworzył natomiast ciepłe kino o budowaniu rodziny i bezinteresownie okazywanej dobroci. Tu nie ma miejsca na dogłębne analizowanie motywacji bohaterów, ukazywanie ich wewnętrznej przemiany. To nie był pomysł na dobry film, lecz raczej na ładny obrazek przepełniony nadzieją, miłością i tolerancją.

W zeszłym roku „Wielki Mike. The Blind Side” zrobił furorę za oceanem, zarabiając ponad 255 milionów dolarów. Nie tylko dlatego, że opiewa ukochany przez Amerykanów futbol amerykański i wartości rodzinne. Przy okazji poprawia wizerunek mieszkańców południa USA, gdzie rozgrywa się akcja, i społeczności chrześcijańskich fundamentalistów, do której należy rodzina Tuohy.

Katoliccy integryści powinni być przede wszystkim wdzięczni Sandrze Bullock. Hollywoodzka gwiazda połączyła w roli Leigh Anne zdecydowanie i upór godny największych twardzieli z zaskakującą wrażliwością i poczuciem humoru. Z jednej strony uwiarygodniła postać kobiety, dla której kolor skóry i pochodzenie nie mają znaczenia, bo wszyscy ludzie są dziećmi Boga. Z drugiej, jest w jej postaci komiczny, ale nie prześmiewczy, rys, sprawiający, że nie sposób nie polubić Leigh Anne od pierwszego wejrzenia. Ta rola to ukoronowanie wysiłków Bullock, by pozbyć się wizerunku gwiazdy kina akcji i romantycznych komedii.

Zostanie idolką bogobojnej części Ameryki aktorce jednak nie grozi. Niemal tuż po tym, jak odebrała Oscara za najlepszą rolę kobiecą, wyszło na jaw, że mąż Jesse James ją zdradzał. Najpierw złożyła pozew o rozwód, choć ostatnio podobno go wstrzymała. James ze łzami w oczach przeprosił w wywiadzie telewizyjnym za swoje postępki. Co prawda nie była to oscarowa rola, ale do uratowania małżeństwa z Sandrą może wystarczyć…