[b]Rz: Pamięta pan początki swojej kariery reżyserskiej, związane z nimi emocje i nadzieje?[/b]
[link=http://www.rp.pl/temat/533029_Mlodzi-i-Film-2010.html]Czytaj więcej o Festiwalu Młodzi i Film - Koszalin, 14 - 18 września 2010 r.[/link]
[b]Janusz Kijowski:[/b] Tego się nie zapomina. Zwłaszcza że mój pierwszy obraz przeszedł wyboistą drogę, zanim zobaczyła go publiczność. W 1978 roku na festiwalu polskich filmów fabularnych, który wtedy odbywał się w Gdańsku, a nie w Gdyni, nagrodzono mnie za debiut – „Kung fu”. Tyle że w istocie debiutowałem dwa lata wcześniej „Indeksem”. Niestety, został zarekwirowany przez cenzurę i powędrował na cztery lata na półkę. Nawiązywał bezpośrednio do wydarzeń marcowych, co zapewne nie spodobało się ówczesnej władzy. Odbierając nagrodę w Gdańsku, czułem się jak aktor w teatrze absurdu. Jakby laur dla „Kung fu” miał jedynie ukryć fakt, że w ogóle zrobiłem „Indeks”.
Nagrody nie były dla mnie ważne. Pełnowartościowym reżyserem poczułem się po obejrzeniu „Indeksu” przez Wojciecha Jerzego Hasa, mojego opiekuna artystycznego. Powiedział: jest okej. Mistrz pasował mnie na czeladnika. To było przeżycie!
[b]Debiutował pan w czasach zespołów filmowych, otoczony opieką przez wybitnych artystów, m.in. Wajdę, Konwickiego. Czy wtedy łatwiej było nakręcić pierwszy film niż teraz?[/b]