Na dopiero co zakończonym w Krakowie Festiwalu Sacrum Profanum był główną postacią imprezy. Widzowie mają jeszcze jedną szansę, by poznać jednego z najważniejszych współczesnych muzyków dzięki francuskiemu filmowi rErica Darmona i Franka Malleta. Jego utwory grają najznakomitsze orkiestry świata. Ubrany w koszulę khaki i w czapeczce w takim samym kolorze Steve Reich siedzi przed ścianą pełną półek z książkami i opowiada. Choć ma dziś 77 lat sprawia wrażenie człowieka młodego, ciągle poszukującego. We kwietniu 2009 roku otrzymał muzyczną nagrodę Pulitzera za kompozycję „Double Sextet". Widzowie zobaczą chwilę, gdy muzyk odbiera telefon z tą nowiną.
- Świat ciągle mnie zadziwia - komentuje.
Opowiada o swojej muzycznej drodze, która zaczęła się, gdy miał 6 lat - od fortepianu. Pamięta, że były to nudne lekcje, a ćwiczenia z Haydna i Bacha nie sprawiały przyjemności. Dopiero kilka lat później, jako nastolatek odkrył urodę „Koncertów Brandenburskich" Bacha i „Święta wiosny" Strawińskiego. No i jeszcze do tego trzeba dodać zachwyt, który budził w nim bebop, Charlie Parker i Miles Davis.
- To było tak jakby zobaczyć nową, nieznaną izbę w domu, w którym mieszkało się przez wiele lat - wspomina Reich.
Ale miast studiów muzycznych ukończył filozoficzne i nawet został doktorantem na Harvardzie. Wtedy dopiero dokonał korekty w planach życiowych i zajął się muzyką. Czas pokazał, że był to trafny wybór... Z opowieści Reicha wynika, że to jedna z cech jego charakteru - poddawanie się przez długi czas wpływom otoczenia i dopasowywanie do niego, aż do momentu, gdy zyskuje przekonanie, że dalej ma iść swoją własną drogą. I robi to. Opowiada o kulisach i inspiracjach powstania swoich najsłynniejszych kompozycji, takich jak „It's Gonna Rain" (1965), „Piano Phase" (1967) czy „Music for 18 Musicians" (1976).