Anna Serdiukow: „Klatka" ma przerażać? Czy może chodzi o ukazanie paranoi, farsy, absurdu?
Johan Lundborg:
Jedno i drugie. Chcieliśmy zrobić kino gatunkowe [współreżyserem filmu jest Johan Storm – przyp. red.] . Nie wiem, czy wyszło, opinie są różne. Naszym celem było zrealizowane thrillera psychologicznego z dużą dawka czarnego humoru. Ten absurd i farsa, o których wspominasz, były ważnymi elementami, jeśli chodzi o portretowanie skandynawskiej rzeczywistości. Ale nie było tak, że sięgaliśmy po te środki, to one miały wynikać z konkretnych sytuacji, które są normą w naszym kraju.
Skąd pomysł na tę historię?
Oboje z Emilem [Johnsenem, odtwórcą głównej roli – przyp. red.] jesteśmy dziećmi lekarzy. W pewnym momencie każdy z nas musiał zmierzyć się z oczekiwaniami rodzin i otoczenia, znaleźć w sobie siłę, by nie kontynuować rodzinnych tradycji. To było bardzo trudne, nikomu nie przyszło do głowy, że możemy nie odnajdywać w sobie posłannictwa, powołania do tego, w czym wyrastaliśmy od dziecka. Bycie lekarzem to kwestia pewnego wyboru – to zawód zaufania publicznego, my tego nie czuliśmy. Widzieliśmy swoje miejsce w świecie filmu – nasza decyzja wydała się wszystkim śmieszna, tragikomiczna i niepoważna. Znamy wiele osób, które musiały podporządkować się woli rodziny.