Warto na moment schować pod leżak lub zakopać w piasku nabyte właśnie plotkarskie dwutygodniki i przeczytać zbiór portretów i obserwacji autorstwa Trumana Capote'a, który pisał między innymi o gwiazdach filmowych i celebrytach XX w. Bo weźmy chociażby Marlona Brando. Zbiór tekstów „Portrety i obserwacje. Eseje" zawiera pozbawiony lukru portret tego młodego wówczas aktora. „To po prostu całkiem trafny, a do tego pełen współczucia opis zranionego młodzieńca, który jest geniuszem, lecz niespecjalnie inteligentnym" – doda potem w innym fragmencie Capote.
Opisane przez pisarza gwiazdy spadają więc na naszych oczach. Bez względu na to, czy mocno świecą czy blado fosforyzują. Okazuje się nagle, że zajadają się po ludzku szarlotką, mają mniej lub bardziej słuszne pretensje do świata, mamroczą, nadużywają alkoholu, monologują i są bezgranicznie zakochane w sobie, co wcale nie znaczy, że mniej wrażliwe i poranione przez życie. Podobni do nas? Żadna nowość. Ale gdy Brando stwierdza w rozmowie z Capote'em, że „wrażliwa osoba miewa pięćdziesiąt różnych wrażeń, podczas gdy ktoś inny ma ich tylko siedem" – już teraz namawiam do liczenia – a Marilyn Monroe nazywa królową Elżbietę „pizdą", może nas taka lektura bez wątpienia wciągnąć, jak każdy inny przejaw braku poprawności politycznej. Na zbiór tekstów Capote'a nie składają się oczywiście tylko i wyłącznie portrety gwiazd, chociaż te zapamiętamy prawdopodobnie najlepiej.
Spostrzegawczość i wyobraźnia autora sprawią również, że zaczniemy przyjemnie tonąć w nowojorskiej nocy, po czym wylądujemy w Los Angeles, aby przeczytać, że Hollywood to w zasadzie miejsce pozbawione dzieci.
Znajdziemy również świetny i dowcipny tekst „Słychać muzy" (1956), w którym Capote zdaje relację z wyprawy amerykańskiej grupy teatralnej do ZSRR z operą Gershwina „Porgy & Bess". A gdzie w tym wszystkim jest sam autor „Śniadania u Tiffany'ego"? A gdzie może być, jak nie w wywiadach z samym sobą. „Mnie rzadko co zaskakuje. Choć niejeden raz mnie oburza" – odpowie sobie w „Portrecie własnym" (1972).
Spostrzeżenia nieżyjącego już Trumana Capote'a ilustrują czasy minione, co nie oznacza wcale, że mniej ciekawe i kolorowe. Pod koniec lektury może się jednak okazać, że na własne życzenie zostaliśmy momentami wciągnięci w pułapkę i przeczytaliśmy po prostu kolejną, tanią sensację, tyle że wybornie opisaną.